Polska gwiazda cyberbezpieczeństwa. Malwarebytes robi furorę

OXYGEN THIEF

Bardzo aktywny
Członek Załogi
Administrator
Dołączył
26 Maj 2010
Posty
35387
Reakcje/Polubienia
24420
Miasto
Trololololo
Polska gwiazda cyberbezpieczeństwa. Jego Malwarebytes robi furorę.

W erze internetu, inteligentnych urządzeń i coraz ostrzej pogrywających hakerów rynek cyberbezpieczeństwa stał się jednym z najgorętszych na świecie. A jedną z nowych gwiazd branży został 26-letni Marcin Kleczyński, który lada moment zbuduje miliardową firmę.

Ponad 700 koni mechanicznych pod maską. Na masce – wielka litera „M” przypominająca coś pomiędzy znakiem Batmana a logotypem Wu-Tang Clanu, jednej z najpopularniejszych amerykańskich grup hiphopowych. Efektowny samochód zespołu Circle Sport – Leavine Family Racing (CSLFR) zrobił furorę w Nascar Sprint Cup, najpopularniejszej serii wyścigowej w Stanach Zjednoczonych. Ale „M” to nie symbol drużyny, lecz zajmującej się cyberbezpieczeństwem firmy Malwarebytes, która załapała się na nietypową akcję promocyjną.

A zaczęło się od porwania. Cyberprzestępcy uprowadzili potężne zbiory danych zespołu startującego w Nascar i zażądali za nie 500 bitcoinów (około 300 tys. dolarów). Firma wyścigowa nie była przygotowana do obrony przed tym atakiem. Zapłaciła okup, żeby uchronić się przed stratami o równowartości około 2 mln dolarów – odtworzenie danych wymagałoby 1500 godzin pracy specjalistów. A żeby pozbyć się wszelkich dodatkowych skutków infekcji i uchronić się przed kolejnymi atakami, związała się z Malwarebytes, kalifornijską firmą, która tworzy rozwiązania do wykrywania i zwalczania złośliwych oprogramowań (malware).

Akcja ratunkowa przeprowadzona przez spółkę nie mogła naprawić wszystkich szkód wyrządzonych przez przestępców, ale była na tyle skuteczna, że zespół odwdzięczył się jej reklamą na samochodzie. Dla Malwarebytes była to świetna forma darmowej promocji. Zresztą nie pierwsza. Powstała w 2008 roku spółka regularnie pojawia się w mediach, znajduje się w rankingach najbardziej obiecujących firm
w Stanach Zjednoczonych („Forbes”), najszybciej rosnących prywatnych firm („Inc.”) czy najlepszych miejsc pracy w branży technologicznej („Fortune”). Podobnie jak Marcin Kleczyński, jej 26-letni prezes i właściciel. Przed dwoma laty magazyn „Silicon Valley Business Journal” uznał pochodzącego z Polski przedsiębiorcę za jedną z 40 najważniejszych osób przed czterdziestką w Dolinie Krzemowej (40 Under 40).

Marcin Kleczyński trafił do Stanów Zjednoczonych w wieku czterech lat. Na początku lat 90. jego rodzina przeniosła się z Łodzi do Chicago. Kleczyński do dziś regularnie wraca do Polski, ma polskich kolegów i przyzwoicie mówi w ojczystym języku (choć o firmie woli rozmawiać po angielsku). Ale w świat biznesu wszedł z iście amerykańskim rozmachem.

Pierwszą styczność z cyberzagrożeniami biznesmen miał jako 14-latek, kiedy to ściągając z sieci gry komputerowe, zaraził domowy komputer. Nie chciał, żeby jego matka i ojczym się o tym dowiedzieli, dlatego musiał sam go wyleczyć. Wtedy postanowił nauczyć się kodować – pierwszy język programowania (Visual Basic 6) przyswoił z popularnej serii poradników „Dla bystrzaków”. – Nie wiem, jak te książki odbierane są w Polsce, ale w Stanach to straszny obciach – śmieje się Marcin Kleczyński.

Przekopując się przez fora internetowe, nastolatek poznał wiele osób, które zmagają się z infekcjami komputerowymi, i niewiele takich, które potrafią sobie z nimi poradzić. Dlatego gdy uzbroił się w podstawowe umiejętności programistyczne, postanowił stworzyć własny produkt z zakresu cyberbezpieczeństwa. Chciał zautomatyzować i usprawnić proces wykrywania i usuwania złośliwych oprogramowań, żeby nie trzeba było tego robić za pomocą wielu różnych narzędzi. Na jednym z forów Kleczyński poznał 30-letniego Bruce’a Harrisona, który pracował w jednym z bostońskich serwisów komputerowych.

– Zapytałem go, czy chce zbudować ze mną produkt zwalczający złośliwe oprogramowania. Odpisał, że tak. Po prostu. Nie musiałem go błagać ani przekonywać. Okazało się, że mimo sporej różnicy wieku doskonale się rozumiemy – wspomina właściciel Malwarebytes.

Niedługo później do Kleczyńskiego i Harrisona dołączył Doug Swanson, fizyk z Uniwersytetu Princeton. W 2008 roku trzej wspólnicy wypuścili na rynek narzędzie antymalware’owe dla konsumentów, wyposażone w skaner do wykrywania złośliwych oprogramowań (m.in. wirusów, robaków czy trojanów) i mechanizm umożliwiający ich usuwanie. W stworzeniu firmy pomogła im internetowa społeczność, z której wyrośli. Nazwę spółki oraz domenę – Malwarebytes.com – otrzymali za darmo od jednego z forumowiczów. Natomiast charakterystyczne logo stworzyli dzięki 99designs, popularnemu marketplace’owi dla grafików – określili na stronie podstawowe parametry projektu i zaoferowali 500 dolarów autorowi najlepszej pracy.Ich spółka szybko zaczęła nabierać masy. Po pięciu latach działalności osiągała około 20 mln dolarów rocznego przychodu i zatrudniała ponad 200 osób. Marcin Kleczyński, który od początku łączył zarządzanie firmą z nauką na Uniwersytecie Illinois, musiał się w końcu przenieść do Santa Clary (aglomeracja San Jose, samo serce Doliny Krzemowej), gdzie znajdowała się siedziba Malwarebytes.

– Marcin nie jest typowym przedsiębiorcą z Doliny Krzemowej, który chce pozyskać jak najwięcej kapitału, żeby za wszelką ceną wypuścić rozwiązanie na rynek. On woli budować produkty, które ludzie chcą kupować, a nie takie, które trzeba sprzedać. Nigdy nie pracowałem z prezesem, który byłby tak silnie skupiony na konsumentach – mówi Mark Harris, dyrektor finansowy Malwarebytes, który dołączył do spółki w 2014 roku.

Firma Kleczyńskiego potrzebowała zaledwie kilku lat, aby w segmencie rozwiązań antymalware’owych dla konsumentów zacząć rywalizować z takimi potentatami cyberbezpieczeństwa jak Kaspersky Lab, Avast czy AVG.

– Innowacją w działalności Malwarebytes jest to, że nie skupia się wyłącznie na pecetach, ale chroni przed złośliwymi oprogramowaniami rozmaite stacje robocze: komputery stacjonarne, laptopy, telefony i tablety, działające na różnych systemach operacyjnych – mówi Jakub Bojanowski, partner w dziale konsultingu Deloitte.

W pierwszych latach działalności Malwarebytes koncentrował się na klientach indywidualnych. Przełom w spółce przyniosły zmiana modelu biznesowego i postawienie na sektor przedsiębiorstw. Klienci biznesowi – m.in. firmy doradcze EY i Deloitte oraz największy operator telefonii komórkowej w USA Verizon Wireless – odpowiadają już za około 50 proc. przychodów spółki. A te – jak wynika z prognoz Malwarebytes – w 2016 roku przekroczą barierę 100 mln dolarów.

Ile jest warta firma Kleczyńskiego? Nie wiadomo, ponieważ Malwarebytes nie chwalił się swoją wyceną podczas kolejnych rund finansowania. Wiadomo natomiast, że jest coraz bliżej dołączenia do grona tzw. jednorożców, czyli technologicznych start-upów wartych co najmniej miliard dolarów. Do tej pory Malwarebytes pozyskał od funduszy venture capital 80 milionów dolarów – 30 mln od Highland Capital Partners (w 2014 roku) i 50 mln od Fidelity Investments (2016), jednego z największych funduszy powierniczych na świecie (ma na koncie inwestycje m.in. w Ubera, Spotify, Airbnb czy SpaceX).

– Przez to, że część naszych konsumenckich rozwiązań oferujemy za darmo, niektórzy uważali, że jesteśmy grupą facetów, którzy zebrali się w piwnicy i wymyślili darmowy produkt. Wieść o tym, że zainwestował
w nas Fidelity Investments, sprawiła, że firmy zaczęły postrzegać nas zupełnie inaczej – mówi Marcin Kleczyński.

Wiele wskazuje na to, że to właśnie sektor przedsiębiorstw będzie w najbliższych latach napędzać spółki walczące z cyber­zagrożeniami, które już od kilku lat znajdują się na fali wznoszącej. Według analityków Gartnera w 2004 roku globalny rynek cyberbezpieczeństwa był wart 3,5 mld dolarów. W zeszłym roku jego wartość sięgnęła już 77 mld, a do 2018 r. ma wzrosnąć do 101 miliardów.

Boom na cyberbezpieczeństwo podsycają fundusze venture capital. Firma badawcza CB Insights szacuje, że tylko w ubiegłym roku inwestorzy wpompowali 3,8 mld dolarów w start-upy zajmujące się walką z cyfrowymi zagrożeniami – blisko 3,5 razy więcej niż w 2011 roku.

Skala inwestycji powoduje, że niektórzy analitycy obawiają się, że nie mamy do czynienia z boomem, lecz z bańką spekulacyjną. Ale na rynku przeważają głosy, że venture kapitaliści znaleźli swoją kurę znoszącą złote jaja. – Oczywiście może dojść do pewnej korekty na rynku, ale obszar cyberbezpieczeństwa otwiera nieprawdopodobnie wiele możliwości dla biznesu. Jest tam mnóstwo miejsca na innowacje
– mówi Jakub Bojanowski.

Dr Joanna Świątkowska, dyrektor programowy Europejskiego Forum Cyberbezpieczeństwa i ekspert Instytutu Kościuszki, również nie obawia się bańki. Według niej zapotrzebowanie na produkty z zakresu wirtualnego bezpieczeństwa będzie utrzymywać się z powodu co najmniej trzech czynników. Po pierwsze, cyberbezpieczeństwo jest niezbędne w procesie cyfryzacji, który coraz wyraźniej wsiąka w życie konsumentów, przedsiębiorstw i administracji publicznej. Po drugie, bardzo dynamicznie wzrastają zagrożenia w wirtualnej przestrzeni. Przestępczość skierowana przeciwko systemom teleinformatycznym jest już bardziej opłacalna niż jej konwencjonalne formy – na przykład handel narkotykami. A po trzecie, cyberbezpieczeństwo jest niezbędne do przeprowadzenia czwartej rewolucji przemysłowej, której właśnie doświadczamy.

– Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co musiałoby się stać, aby znaczenie cyberbezpieczeństwa zaczęło maleć. Trend z pewnością nie zostanie wyhamowany. On będzie się pogłębiać – przekonuje dr Joanna Świątkowska.

Niekorzystnego rozwoju wypadków na rynku nie wyobraża sobie również właściciel Malwarebytes. Choć Marcin Kleczyński w ekspresowym tempie wdarł się do świata wielkiego biznesu, pozostał idealistą, który chce przede wszystkim oczyszczać świat z wirusów, trojanów i im podobnych. – On naprawdę wierzy, że ludzie mają prawo do życia wolnego od złośliwych oprogramowań – mówi Mark Harris.
info:forbes.pl
Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!
 
Do góry