Edward Snowden jest bohaterem

OXYGEN THIEF

Bardzo aktywny
Członek Załogi
Administrator
Dołączył
26 Maj 2010
Posty
35845
Reakcje/Polubienia
24897
Miasto
Trololololo
W branży nazywają go „internetowym Mickiem Jaggerem” i to nie tylko ze względu na charakterystyczną fryzurę, która doczekała się nawet własnego profilu na Twitterze. Mikko Hypponen jest bezkompromisowy, niepokorny i nie boi się mówić o tym, co inni wolą przemilczeć.

Podczas wizyty w siedzibie F-Secure w Helsinkach, gdzie Mikko Hypponen pełni funkcję szefa działu technologicznego, miałem okazję porozmawiać z nim o cyberprzestępcach, złych korporacjach, które śledzą nasz każdy krok oraz o tym, dlaczego uważa Edwarda Snowdena za bohatera.
Daniel Maikowski: Pracujesz dla F-Secure od 1991 roku. Jak 25 lat temu wyglądał świat internetu i cyberprzestępczości?

Mikko Hypponen: Zacznijmy od tego, że w 1991 roku internet w swoim obecnym kształcie praktycznie nie istniał. Istniała oczywiście technologia i odpowiednie protokoły, ale korzystali z niej jedynie nieliczni. Prawdziwa ekspansja sieci World Wide Web rozpoczęła się dopiero w 1994 roku. Złośliwe oprogramowanie, z którym mieliśmy wówczas do czynienia, nie miało więc nic wspólnego z internetem. Większość wirusów była dystrybuowana na dyskietkach.

A cyberprzestępczość? Takie pojęcie wówczas nawet nie istniało. Hakerzy nie kierowali się – tak jak dziś – motywami finansowymi. To była grupa zapalonych hobbystów. Robili sobie żarty z mniej doświadczonych użytkowników komputerów. Odtwarzali na ich komputerach muzykę i zabawne animacje. Po co? Żeby się sprawdzić. Udowodnić, że potrafią!



Co więc zmieniło się przez te 25 lat?

Praktycznie wszystko. Największa zmiana nie jest jednak związana z technologią. Oczywiście widzieliśmy przełomy w rozwoju internetu, za którymi podążali cyberprzestępcy. Widzieliśmy profesjonalizację ataków. To jednak jedynie tło.

Największą zmianą jest bowiem sam przeciwnik i motywy, które nim kierują. Przez te wszystkie lata nasz wróg zmienił się nie do poznania. W 1991 roku staliśmy naprzeciw wesołego hobbysty-hakera, który chciał pobawić się z nami w „kotka i myszkę”. Dziś, walczymy ze zorganizowanymi grupami przestępczymi, agencjami wywiadów, a nawet ekstremistami i terrorystami.

W jednym z wywiadów powiedziałeś, że twoim największym zawodowym błędem było całkowite zlekceważenie tego przeciwnika...

Oczywiście, że tak. Gdyby ktoś powiedział 21-letniemu Mikko Hypponenowi, że przyjdzie mu się zmierzyć z grupami hakerów wspieranymi przez rosyjski wywiad, to zwyczajnie bym go wyśmiał. Wówczas brzmiało to niedorzecznie. Niczym scenariusz z filmu science-fiction.



Powiedziałeś również, że dziś „goście od cyberbezpieczeństwa” nie powinni skupiać się jedynie na ochronie komputerów i innych urządzeń, ale na ochronie całego społeczeństwa. Czy to nie lekka przesada?

Nie. To kolejna zmiana, którą kompletnie przegapiliśmy. Przez lata żyliśmy w przekonaniu, że naszym jedynym zadaniem jest zabezpieczanie komputerów przed złośliwym oprogramowaniem.

Kompletnie zignorowaliśmy rewolucję, która działa się na naszych oczach. Zignorowaliśmy to, że komputery bezpowrotnie zakorzeniły się w naszej kulturze i naszym społeczeństwie. Że są dziś jego integralną częścią.

Kawa, którą teraz piję, została przygotowana przez komputer. Czym innym jest automat do kawy? Widzisz ten statek za oknem? Co tydzień przypływa tu z Polski wraz z tonami węgla na pokładzie. Cały system rozładunkowy jest kontrolowany bezprzewodowo przez komputery i specjalistyczne oprogramowanie.

Niemal wszystko wokół nas jest dziś zautomatyzowane i kontrolowane przez komputery. A to oznacza, że niemal wszystko wokół nas może zostać zaatakowane i przejęte przez cyberprzestępców. Naszym zadaniem jest do tego nie dopuścić.

Często zwracasz uwagę na zagrożenia związane z utratą prywatnością w internecie. W Polsce toczy się dyskusja na temat nowej ustawy terrorystycznej, która – w uproszczeniu – rozszerzy kompetencje rządu i służb bezpieczeństwa w zakresie monitorowania naszej internetowej aktywności. Jej zwolennicy podkreślają, że przepisy te w żadnym stopniu nie uderzą w uczciwych obywateli. „Jeśli nie łamiesz żadnego prawa i nie masz nic o ukrycia, to nie powinieneś się przejmować” – podkreślają.

Ludzie, którzy mówią takie rzeczy są zwyczajnie bezmyślni. Teoretycznie ja również nie mam nic do ukrycia. Nie łamię żadnych przepisów prawa. Ale czy to oznacza, że powinienem dzielić się detalami z prywatnego życia ze swoim rządem i zagranicznymi agencjami wywiadu? Dlaczego miałbym to robić?

Dlaczego jako społeczeństwo mielibyśmy dobrowolnie zrzec się przynależnych nam praw i wolności dla kompletnie abstrakcyjnych powodów? To głupota. Musimy pamiętać, że jeśli pozbawimy się jakiegoś prawa lub wolności, to możemy stracić je bezpowrotnie. Z tej drogi nie ma powrotu.





Z góry zakładasz, że rządzącymi kierują złe motywy i że zależy im na tym, aby zaglądać mi do lodówki i sypialni...

To nie ma żadnego znaczenia. Nawet jeśli dziś ufasz swojemu rządowi i swoim politykom, to nie wiesz nic o rządach i politykach, którzy przyjdą po nich. Ludzie się zmieniają. Ich motywy się zmieniają. Właśnie dlatego prawa i wolności, które są dziś gwarantem naszej prywatności, powinny pozostać niezmienne.

Jesteśmy pierwszym pokoleniem w historii, którego codzienne życie może być śledzone niemal na każdym kroku. Dlaczego więc pozbywamy się naszych praw w imieniu rzeczy, których wciąż do końca nie rozumiemy? Pokolenia przed nami broniły tych praw. Kto daje nam prawo, aby je odrzucić? Kim jesteśmy, żeby oddawać je tak łatwo? Nie powinniśmy w bezmyślny sposób podejmować decyzji, której możemy później gorzko żałować.

Odnoszę wrażenie, że – jako społeczeństwo – tę decyzję podjęliśmy już dawno temu. I to bez namowy ze strony rządzących. Niemal na każdym kroku pozbywamy się dziś resztek naszej prywatności w internecie.

To prawda. Robimy to z różnych powodów. W imię własnej wygody lub po to, aby otrzymać darmową aplikację.

Tyle, że w internecie nic tak naprawdę nie jest za darmo...

I właśnie tu objawia się nasza bezmyślność i krótkowzroczność, która jest potem wykorzystywana przez tych, którzy na naszej prywatności zarabiają.

Znakomitym przykładem jest tutaj Google. Podejrzewam, że każdego dnia korzystasz z usług Google’a. Ja również to robię, bo to bardzo przydatne narzędzia. Za większość z tych usług nigdy nie zapłaciliśmy ani centa. Są przecież darmowe. Mimo to, tylko w ubiegłym roku Google osiągnął 74,5 mld dolarów przychodu i 16 mld dolarów zysku. To znakomita ilustracja tego, jak cenną walutą są dzisiaj nasze dane.

Wiele osób błędnie określa Google mianem wyszukiwarki internetowej. Google nie jest wyszukiwarką. To największa agencja reklamowa na świecie. Nie ma znaczenia, w jaki sposób przyciągnie do siebie użytkowników. Może to zrobić poprzez YouTube’a, Gmaila czy też Google Search. Najważniejsze jest to, żeby dotarli oni do kluczowego produktu, którym są reklamy. W 2015 roku reklamy wygenerowały dla Google’a ponad 67 mld dolarów...

Czyli twoim zdaniem Google jest tą bezwzględną korporacją – rodem z filmów science-fiction – której jedynym zadaniem jest żerowanie na naszej prywatności?

Absolutnie nie. Google ma wiele znakomitych produktów, które zostały stworzone przez najwybitniejszych specjalistów w tej branży. Zdecydowanie wolałbym jednak płacić za te produkty swoimi pieniędzmi, a nie prywatnością. Google nie daje mi tego wyboru.

W tym wszystkim najbardziej zasmuca mnie jednak fakt, że najwybitniejsze umysły naszego pokolenia poświęcają swoją całą energię na to, aby usprawniać algorytmy, które będą bombardować nas jeszcze większą liczbą reklam. Ci ludzie mają wszelkie predyspozycje, aby zmieniać świat wokół nas. Tymczasem skupiają się na profilowaniu internautów i generowaniu zysków z reklam.

Czy kiedy pierwszy raz usłyszałeś o aferze PRISM i innych tajnych programach szpiegowskich, w które zamieszana była amerykańska Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), byłeś w jakikolwiek sposób zaskoczony?

Absolutnie tak. Oczywiście już wcześniej podejrzewaliśmy, że takie programy mogą istnieć. Nikt z nas nie jest naiwny. Wiedzieliśmy, jak potężną organizacją jest NSA. Jednak, gdy zobaczyliśmy to na własne oczy, gdy zobaczyliśmy skalę prowadzonych działań inwigilacyjnych, byliśmy w szoku. Prawda przerosła nasze wyobrażenia.

A wszystko to wyszło na jaw za sprawą zwykłego informatyka...

„Zwykły” to ostatni z przymiotników, którym określiłbym Edwarda Snowdena. Jestem pełen podziwu dla człowieka, który poświęcił swoje życie, abyśmy mieli świadomość, w jakim świecie żyjemy. Snowden – niemal w pojedynkę – ujawnił przed nami jeden z największych programów inwigilacyjnych w historii i powinniśmy być mu za to wdzięczni.

Drugą rzeczą, o której nie możemy zapominać, jest to, że przed ujawnieniem przez Snowdena afery PRISM, niemal cały ruch w internecie nie był szyfrowany. Dziś szyfrowanie stało się wręcz modą, obowiązującym standardem, a ludzie na całym świecie zaczynają poważnie traktować kwestie swojego bezpieczeństwa i prywatności w sieci.



Dla wielu Amerykanów Snowden nie jest bohaterem, ale zdrajcą.

Jeśli Edward Snowden kogoś zdradził, to nie swój kraj, ale swojego pracodawcę. Musimy pamiętać, że był on pracownikiem Della. Złamał umowę o poufności, którą zawarł ze swoim pracodawcą. I nie zamierzam tego kwestionować. Zrobił to jednak z uzasadnionego powodu. Mieliśmy tu do czynienia ze stanem wyższej konieczności. Snowden złamał prawo, ale z etycznego punktu widzenia – dokonał słusznego wyboru.

Gdy patrzę na Snowdena, widzę człowieka z zasadami. Widzę człowieka, który jest w stanie poświęcić się dla ideałów, w które wierzy. Większość z nas nie jest w stanie tego zrobić.

Prawo jest jednak prawem. Nie możemy w arbitralny sposób decydować o tym, kogo powinno obowiązywać, a kogo nie.

Dlatego nie sugeruję, że Snowden powinien uniknąć konsekwencji swoich czynów. Chciałbym, aby mógł wrócić do swojego kraju, stanąć przed sądem i otrzymać sprawiedliwy wyrok. On sam deklaruje, że jest na to gotowy. Jest gotowy, by poddać się karze, nawet jeśli będzie nią więzienie. Jedyne czego domaga się od amerykańskich władz, to sprawiedliwy proces. Edward Snowden wcale nie chce żyć na wygnaniu, w obcym i mało przyjaznym kraju, ale w obecnych okolicznościach politycznych nie ma innego wyboru.

Czy w przyszłości możemy spodziewać się kolejnych „Edwardów Snowdenów”?

Chciałbym, abyśmy mieli więcej takich ludzi jak on. Nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale również w wielu innych krajach. Snowden odkrył przed nami jedynie niewielki fragment inwigilacyjnej układanki. Teraz potrzebujemy osób, które odsłonią jej kolejne fragmenty – w Rosji, Chinach i wielu innych krajach. Mam nadzieję, że odważna postawa Snowdena zachęci inne społeczeństwa do działania.
info:next.gazeta.pl
Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!
 
Do góry