Moje własne malowidła jaskiniowe

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Ciekawe, czy przejdzie temat...

Ufo na zakupach
W dziewiętnastym wieku ufo wylądowało na Ziemi. Spotkało człowieka.
Niedaleko dąbrowy Janek pasł krowy. Zobaczył zielone ludki z antenkami. Wierzył w krasnoludki, więc od pierwszego momentu chciał od nich prezentów, bo we wsi bieda, a dużo mu trzeba.
Potrzebna jest kosa na raty, żona bogata i jeszcze czegoś wiele, co żółto świeciło w kościele.
– Witam szanownych krasnoludów! – zagadał – Na pewno macie wiele cudów.
Najwyższy z trzech ufo, który miał w trójpalczastej dłoni diamentową muchę, wysunął się do przodu. Pokiwał się z jakiegoś powodu i przez zamknięte usta powiedział tak, jakby w głowie Janka siedział:
– Kto jest właścicielem tej planety, tej łąki i lasu?
– Ja! – powiedział Janek – Od pewnego czasu.
Janek miał na myśli swoje posiadanie. Grunt na niego był przypisany. Ogólna prawda też w tym była, gdyż własność Ziemi, przez wszystkich ludzi się dzieliła.
Ufoludki przy Janku zaraz się zakrzątali. Geny jego pobrali i różnie znaczniki. Pomierzyli oczy, uszy i wąsiki.
– Co na Ziemi największą wartość ma? – usłyszał Janek.
– Worek złota i diamentów dzbanek!
Zaraz mechaniczna, trójpalczasta ręka wyciągnęła z kosmicznego pojazdu wielki wór złota, a potem wielki dzban diamentów.
Janek stał się bardzo bogaty, od tego momentu. Ufo dary dało, pokiwało się i odleciało.
Dwieście lat później, już w dwudziestym pierwszym wieku, na Ziemię przyleciała pozaziemska rakieta. Przylecieli zielone ufoludki, którzy ogłosili tekst krótki, z którego wynikało, że właściciela tej planety chcą odszukać, lesz niestety, nigdzie nie ma go, jak szeroka i długa ziemia. Ich skaner genów wykrył liczne potomstwo właściciela.
Kosmitom stres się udzielał. Przywieźli diamenty i złoto. Plac Czerwony kupiliby z ochotą, jeden Pałac Kultury i trzy najwyższe na Ziemi góry. Do tego jeszcze, dokupiliby złodziei, bo u nich źle się dzieje. Ten zawód jest u nich na wymarciu. Na początek tysiąc złodziei wystarczy.
– No i gdzie jest ten właściciel? –niecierpliwi się ufo.
– Dawno on nieżywy! – usłyszeli.
– No, to jest spadkobierców wiele, z nimi umowę zawieramy! – ufo ogłosiło. – Zaraz ich odszukamy!
Zanim minęła godzina, ufo zwiozło tłum ludzi na lądowisko.
Każdemu przewiezionemu było daleko, nikomu blisko.
Jakimś sposobem ufo wyszukało w polskim narodzie dwa tysiące potomstwa.
– Czy będzie z tego jakiś pożytek? – martwią się przybyli – Czy jakaś pomsta?
Telewizja całego świata transmituje na żywo, co takiego, na lądowisku szykuje ufo.
Ludzi było na Ziemi wiele, czyli siedem miliardów z kawałkiem, a oto znaleźli się właściciele Ziemi. Jasne było, że trzeba to koniecznie zmienić!
Chiny, USA i Rosja, wysłały do ufo przedstawicieli. Przedstawiciele do ufa powiedziało, że mają zastrzeżenia, gdyż właśnie do nich należy ziemia. Inne kraje zaprotestowały, gdyż odwrotne zdanie miały. Też wysłały swoich przedstawicieli. Wyszła do nich delegacja ufo. Ufoludki powiedzieli, że to sprawa dla wszystkich rządów daremna i pusta. W całej galaktyce wzorce genów mają i po znacznikach zaraz poznają, kto właścicielem jest, bo rządy nie, tak wykazał test.
– Zapłacimy diamenty i złoto. Oddamy tony skarbów, z ochotą, byle zrobić zakupy!
– To nie trzyma się kupy! – rządy krzyczały, a tymczasem wśród potomków szepty trwały, narady, potem krzyki.
Polak kłótliwy jest z teorii i praktyki. Taka o diamenty i złoto zrobiła się awantura, że powstała wielka chmura kurzu.
Ufo zobaczyło zacięte starcia i bitwę na buty. Wystraszyło się i odleciało w kosmos na skróty. Ogłosili w galaktyce, że nic nie kupili, bo właściciele Ziemi są niepoważni i za głupi. Na Aldebaranie była z tego powodu narada, bo niewiadome było, czy wolno ziemian łupić, skoro nie można od nich normalnie kupić.
W kosmosie złodzieje wymarli, a istoty, co były zainteresowane, zabierać nie potrafiły, dlatego w galaktyce ogłoszono kwarantannę na wieki, żeby nie zadawać się z niepoważnym człowiekiem.
Potomkowie trafili do aresztu, potem do więzienia, następnie do wiosek, obok dąbrowy. Cieszyli się, że spokojnie pod lasem mogą paść krowy. Już dwieście lat trwała taka moda, bo mogli przylecieć zielone krasnale i skarbów dodać.
Bogdan - PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Wehikuł czasu

Duch Einsteina się odradza i czasem swą obecność zdradza. Tak było i tym razem.
Marek, szalony naukowiec, będąc raz pod gazem, zbudował wehikuł czasu. Gdy wytrzeźwiał, miał z tym dużo ambarasu. Dookoła maszyny chodził, po głowie się pukał, a tu cicho, żadna myśl nie stuka. Gdy napił się ze zmartwienia, nagle doznał olśnienia. Wszystko zapisał po pijanemu, żeby przypomnieć trzeźwemu.
Maszyna stała w stodole. Przezorny Marek wyciągnął ją na pole. Uznał, że tak było zrobić trzeba, żeby tylko się coś nie zapaliło.
Marek obrócił się na pięcie, wsiadł do wehikułu i sprawdził napięcie. W swoich myślach miał nurtowanie, jakieś pytania, co się w przyszłości stanie z ludźmi. Miał przed sobą gałkę rączki od nastawiania, czyli całą podziałkę. Minął dni i lata. Minął miliony lat i zatrzymał się, kiedy data stanęła na półtora miliarda lat. Wystartował tam akurat.
Marek nacisnął guzik biały i zobaczył obrazy, które po raz pierwszy w życiu widziały oczy człowieka. Wpierw go otoczyła tęcza i wirowała coraz szybciej, aż się stała prędkością światła.
Wskaźnik z latami ruszył, mijał błyskawicznie wiek za wiekami.
Gdy wskaźnik półtora miliarda lat wskazał, Marek od razu nacisnął czerwony guzik nagłego zatrzymania.
Wehikuł spadł na zboczu jakiejś góry i z wysokości metra miał twarde lądowanie.
W czerwonej poświacie czerwonego słońca, Marek zobaczył widok, który nie zapomni do końca życia. Włączył cztery kamery i patrzył w zachwycie.
Coś, co wyglądało jak ciężarówka, miało pióra i małą główkę na końcu szyi, która miała, jakie dziesięć metrów i z ciężarówki zwisała, jak gruba lina.
Główka zamiast uszu miała po trzy nogi i tuptała w koło kadłuba, aż ziemia drżała.
Nad ciężarówką, olbrzymi wróbel stał, co na oko siedem pięter miał i z góry dziobem strugał pióra, aż leciały iskry i opierzone wióra.
Główka, widać w panice, nogami uniki robiła, żeby siedmiopiętrowa ptaszyna dziobem jej nie trafiła.
Nieopodal, za dużymi kamieniami chowała się lodówka z odkurzaczem i grabie z migaczem. Widać było, jak wyglądali zza wielkiego kamienia, a potem chyłkiem wiali.
Grabie zostawiły smugę, jakby miały odrzut. Lodówka w dziwnych podskokach też ruszyła w długą. Wysuwała nogę i jak na sprężynie skakała, żeby zaraz zniknąć w kamiennej gęstwinie.
Odkurzacz bokiem katulał się z górki, potem pod górkę, podskoczył i znikł w chmurce.
Siedmiopiętrowy wróbel rozłupał bok ciężarówki i wysypały się ze środka metaliczne mrówki, duże jak psy.
Widać, że w symbiozie opierzony autobus woził metaliczne owady. Wróbel dwa dziobem złapał, ze sto sztuk uciekło, choć jeszcze dziobem klapał, potem odfrunął. Zrobił taki wicher skrzydłami, że szczyt górki z łoskotem runął.
Żeby Marek nie włączył nagłe cofanie czasu, nie przeżyłby startowania.
Znowu zawirowała tęcza z prędkością światła i maszyna cała zwiała. W polu przed stodołą wylądowała, tylko niżej troszkę.
Dobrze, że Marek miał głowę nad ziemią i polny groszek.
Maszyna, która metr na zboczu góry spadła, teraz przy powrocie tyle samo w ziemię się zapadła.
Głowa Marka pół dnia wołała o pomoc, aż przyszła kura i trochę pogrzebała. Uczesała mu głowę dziobem, zniosła jajko i uciekła, bo sąsiad się nawinął, gdy Marek myślał, że zginął.
Marek nie pytał: „Co sąsiad kradniesz?”. – tylko krzyknął:
– Dobrze, że jesteś! To ładnie!
Gdy biada, dobrze liczyć na pomoc sąsiada.
Sąsiad Marka był silny, nie lada. Wyciągnął on Marka i jego wehikuł, który potem już obydwaj zaciągnęli do pustego kurnika.
Marek wzmocnił się mlekiem i kromką chleba, potem podziękował sąsiadowi jak trzeba. Myślał, że trzeba ogłosić odkrycie, przecież filmował wszystko należycie, ale potem się zastanowił o tym, co powie wnukowi, że w przyszłości ludzi nie zobaczy, to się wnuczek rozpłacze.
Marek zdecydował, że nie powie nikomu i nie zgłosi odkrycia nauce, tylko wszystkie wróble wytłucze.
Gdy wróble zginą, to może ludzie nie wyginą. Marek tego nie wiedział, ale widział swoje, że jest wyjść dwoje. Albo będzie coś robił, albo nie. Na razie jest źle. Żeby nie mieć wymiotów sumienia, zaczął pracować nad zagładą wróbli, żeby przedłużyć ludzkie istnienie.
Gdy się zobaczy, że wróble wyginą, będzie to robota Marka, nie inaczej.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Piorunek
Piorunek był kawałkiem gumy, czyli oponą traktora. Z góry uderzyło w niego dwa pioruny. Z małej chmury, piorun był żeński, zaś z wielkiej chmury, męski. Na tym kawale gumy, dwa pioruny się spotkały i w ułamku sekundy, miłość sobie wyznały, i zanim zgasły, w atomy gumy trzasły, żeby mieć dzidziusia. Z tej gumy, powstał Piorunek, wcale nie malusia postać, podobna do człowieka i zająca, mająca, jakie trzydzieści kilo.
W polu orał chłop. Zrobił skib już sto. Zając, nieopodal, przycupnął za miedzą, bo bezpieczniej jest zającu, gdy o nim nie wiedzą.
Piorun żeński widział zająca z góry, gdy strzelił z małej chmury. Piorun męski przywalił od strony chłopa. Powstał Piorunek, taki trochę na opak.
Za chłopem koń stał. Piętnaście lat miał i niestety, urodę chabety.
Za zającem była lipa krzywa. Ze złamanego pędu taka wyrosła. Czasem tak bywa.
Powstałaby krzyżówka z konia i lipy, czyli całkowity poruta i przypał, ale skutek nie do odgadnięcia.
Piorunek miał swój wygląd od chwili poczęcia, czyli długie uszy, mały nos i zęby, jak u morsa.
Wszędzie wygląd wystarczyłby, żeby ludzie dobrowolnie oddawali forsę. Niejeden podobny przed bankiem stoi. Bezpiecznie przechodzi ten, co płaci, bo boi się, lub przechodzą swoi.
W dół Piorunek był chłopem, tylko nogi miał bulwiaste. Jakby z ciasta.
Chłop miał buty ziemią oblepione, a Piorunek nogi, jako one. Jednak nie wygląd w tym przypadku rządził.
Piorunek miał nogi, żeby na nich błądził. Właśnie zabrał się do błądzenia na wskutek nagłego głodu. Potrzebował jedzenia i ruszył w stronę wioski.
Chłopu opadły rude włoski, co wpierw szczotkę na jego głowie udawały.
Włoski tak miały, że zawsze ze strachu stawały.
Koń radośnie zamachał ogonem, bo oddalała się straszna opona. Zając także zrobił zwrot w stronę lasu, bo z wrażenia zapomniał o polowych frykasach.
Na górce stał słup, od strony kościoła, co druty miał, a w drutach było wysokie napięcie. Ono piszczało i Piorunka wabiło.
Piorunek drobnym krokiem zmierzał do słupa.
Energia elektryczna, to dla Piorunka drugie danie i zupa.
Słońce schować się zmierzało. Już podpalało niebo na czerwono.
Chłop koniowi batem wytłumaczył, żeby do domu iść raczył.
Chłop nie był w zasięgu kopyta, więc koń ruszył i nawet o drogę nie pytał.
Na furmance leżał pług.
Koń szybko iść by mógł, ale po robocie był nauczony statecznie iść.
Robiło się już ciemno od wioski strony.
– Co się stało? – zdziwił się chłop niemało – Nigdzie się nie świeci! Lekcji nie odrobią dzieci!
Owszem, świeciło się na niebiesko, ale na słupie wysokiego napięcia. Chłop zauważył na tym słupie stwora oponiastego, jak niebieskie iskry spija. Tak zapatrzył się na Piorunka, że o mało nie skręcił sobie szyję, ale koń nie widząc już drogi miedzy polami, zaczął iść wybojami.
Podskoczyła furmanka, chłop zadzwonił zębami. Wysiadł i za uzdę konia prowadził, bo koń, żeby sam iść, to by sobie nie poradził.
Dobrze, że stara Maryna świeciła lampą naftową. Zaraz chłopu orientacja wróciła.
Mały Kazio z latarką przyleciał i ojcu przed furmanką przyświecał.
Koło remizy chłop zatrzymał konia.
Koń jak zwykle pomachał ogonem.
Przed remizą ludzie ze strażakami uradzali, żeby dzwonić po elektryków do miasta, żeby naprawiali i tak dalej.
– Ludzie, na nic wasze narady! – powiedział chłop uroczystym głosem – Panie i panowie sąsiady! Z dwóch piorunów urodził się stwór taki, podobny do zająca, ale nie do końca. Miał długie uszy, mały nos i zęby, jak u morsa. W dół podobny jest do chłopa, tylko nogi ma bulwiaste, jakby z ciasta! On teraz na słupie prąd wypija, tam na górce, gdzie jabłonka niczyja! Gdy stwora ze słupa, zrzucicie, to światło wrócicie!
– Panowie rolnicy! – zakrzyknął sołtys gromko – Weźcie do rąk kamienie, wodę świeconą i gromnice! W gromadzie siła!
– Kiedyś była… – bąknął Józef z wąsikiem Chaplina.
– Cicho tam, bo my teraz w biedzie! To biedy przyczyna! – odkrzyknął sołtys – Wy Józefie pójdziecie na przedzie i pokażecie siłę gromady!
– Pójdę, ale nie sam na przedzie, ale z sołtysem, przecie my sąsiady! – Józef warunek postawił, a dlatego tak, żeby nie mówili, że strach, sołtysa gromadnej siły pozbawił!
– Hej ho, hej ho, na potwora by się szło! – zaśpiewał mały Kazio.
– Ty bąku zmykaj, bo ciebie zaraz bat przerazi! – chłop odezwał się groźnie, bo miał strach o dzieciaka.
– Idę już, tato, skoro wasza wola taka, a skoro nie wiecie jeszcze, to dodam, że takich, jak my, nigdy nie upilnujecie! – powiedział Kazio i w mrok się usunął.
– Chodźcie już, bo będziemy uradzać tak do rana! – zakrzyknął sołtys – Idziemy przecież na potwora, nie na barana!
Chłopi mieli w jednych rękach kamienie, w drugich gromnice, tylko sołtys szedł z niczym. Każdy to rozumiał, bo sołtysa rolą jest rządzenie, a nie rzucanie kamieniem. I tak nikt nie dałby sołtysowi rzucać kamieniem, bo sołtys miał zeza i mógłby sąsiada trafić w ciemię.
Na górce Piorunek stał. Wzrostu już, miał na wysokie drzewo. Tak urósł na pożywnym prądzie.
Sołtys od razu w kartofle zabłądził. Niczyja jabłonka, co na górce była, dawno już się spaliła, tylko osmolony kikut wygrażał niebu. Było to widać w niebieskiej poświacie, a obok potwór przerażał.
Chłopi, którzy nie pouciekali, ze strachu stali przymurowani do ziemi. Mały Kazio wybiegł spomiędzy nimi i kamieniem sporym rzucił w potwora. Ten w łokieć dostał uderzenie.
Kazio wyżej chciał trafić, ale wyżej rzucić już nie potrafił.
Piorunek odwrócił się od słupa. Widzi, że ludzi kupa, ale jakieś to malutkie istoty. Postanowił, że zaraz przepędzi marnoty. Jednak, o ile kroków od słupa oddalał się, tyle razy malał. Gdy stał się mniejszy od człowieka, to powrotem do słupa uciekał. Gdy do prądu zbliżał się, z drutów strzelały w niego iskry i każdym krokiem się podwyższał. Gdy znowu do ludzi oddalał się, to malał i tak wkoło. Ludzie ponabierali odwagi, a niektórym zrobiło się wesoło.
Nagle ciemno się zrobiło. Widać, że to elektrownia wreszcie prąd wyłączyła.
Zapalali chłopi gromnice, a Piorunek stał i malał. Mały Kazio, na niego latarką zaświecił z dala.
Piorunek wyczuł nowe źródło prądu i dlatego właśnie ruszył na Kazia.
Kazio uciekał, ale w stronę, gdzie mała rzeka toczyła swoje wody.
Patrzyły się narody, jak mały Kazio wchodzi do tej wody. Za nim do wody wkroczył Piorunek. Mógł jeszcze pożyć długo, ale bez wody, ale nie wiedział on, że to życiowy warunek.
Stało się, co stać się miało.
Piorunek wybuchnął w wodzie i narobił fajerwerków niemało.
Gdy cisza stała się, to ludzie zobaczyli, że opona na rzece odpływała.
– Kaziu! – krzyknął chłop w rozpaczy – Gdzie jesteś synku? Pokaż się, chcę ciebie żywego zobaczyć!
– Tutaj jestem tato, pomóżcie mi wydostać się z wody! – odkrzyknął Kazio – Prąd mnie poraził, mam skurcz i inne niewygody!
Rzucił się ojciec, za nim reszta ludzi, żeby swoją gorliwością podziw budzić, ale to nie wystarczyło, bo wszyscy we wsi mówili, że mały Kazio uratował wszystkich, gdy chłopi stchórzyli.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Ale możliwości
Leon strzelił palcami.
Na trawniku, miedzy kwiatami pojawił się stół, zastawiony prosiakiem pieczonym, pucharami przeróżnych nektarów i tęczowymi tackami owoców.
Leon dłonią skinął. Z prosiaka oddzielił się kawałek pieczonego mięsa i do jego ust wpłynął. Następnie puchary z nektarem same wędrowały do ust i przychylały się. Potem wszystko poznikało.
Leon mrugnął i uniósł się do góry. Lubił nadawać bajeczne kształty chmurom. Widać było zacięcie w jego zajęciu. Łączył kształty wczorajsze z dzisiejszym i z tym, co jego wolą wciąż się tworzyło. Przez domy i ludzi przenikał, jak chciał. Czasem komuś coś zabrał, albo dał. Gdy chciał, postać człowieka miał, albo drzewa, gdy taką chęć miewał. Bogiem nie był i nie chciał być, ale miał swoje powody, dla których wśród ludzi chciał żyć.
Przed Czasem, Leon był tylko procesem myślowym w kosmosie. O jego losie zadecydowało to, co działo się. Powstawały gwiazdy, przy nich planety i coś takiego, co budziło podniety. Gdy zobaczył rozum u ludzi i pojął ich uczucia, to do nowego życia się zbudził. Z wyobraźni budował własne światy, w ludzkie i swoje wymyślone szczegóły, niezmiernie bogate. Wystarczyło, że chciał, to zaraz towarzystwo miał, różne miłości i słodkości.
Leon nie wtrącał się do tego, co w niebie. Nie miał takiej potrzeby. Widział, jak przy człowieku duchowa istota uwija się. Mijał takie zjawiska. Miał atrakcje swoje, które oglądał z daleka, czy z bliska. Jednocześnie obserwował, jak dinozaury goniły się i jak auta rajdowe jeździły, do tego też, w tym samym czasie wnikał w psychikę Aleksandra Macedońskiego, aby odczuć stan jego dumy. Gdy w takie obserwowanie bawił się, skrzydlaty anioł przed nim stanął.
– Leonie! Stwórca zaprasza cię do siebie, tam w niebie!
Leon nie pytał, dlaczego i po co ma udać się tam, gdzie gwiazdy migocą. Jego myśl podróżna moment trwała i posłańca też zabrała, przed tron Stwórcy, właśnie tego świata.
Leon ocenił wystrój przebogaty i był z tego zadowolony. Najbardziej podobały się mu, gwiezdne zasłony. Do cudzych spraw nie wtrącał się z wyboru, aż do tej pory.
Na tronie piękne oblicze cudownym światłem żyło.
Bóg przemówił, ale Leon słyszał, jakby przemówiło powietrze nasycone światłem.
– Na mocy układu, nikomu z nieba, nikt wizy do piekła nie da. W tobie Leonie, nadzieja jedna. Twoja pomoc bardzo teraz jest potrzebna. W nagrodę, do innych ludzi, w innych światach ciebie zaproszę, a teraz o twoją przysługę wnoszę. Bóg, taki, ja ja, nie musi prosić. Muszę jednak działać, aby moje dzieło, nie zawaliło się. Moja wola kończy się przy bramie piekła. Służba wywiadowcza rzekła mi, że tam rewolucja się szykuje. Gdy całe piekło wybuchnie, to wszechświat się zatruje. Ty Leonie, inny świat wykonasz sobie i inną rzeczywistość. Ci ludzie, których uczuciami żyjesz, skazani są na zagładę, przez tą piekielną oczywistość. Wybuch piekła zmiecie życie, nie tylko na tej planecie. Mnie mogą wystarczyć inne światy, ale nie mogę ludzi spisać na straty. Ty układu z piekłem nie zawierałeś. W tobie nadzieję pokładałem.
– Zrobię panie, co będę mógł! – powiedział Leon.
– Będę miał wobec ciebie, wdzięczności dług!
Leon z honorem ukłonił się i oddalił. To znaczy, że w sekundę rok świetlny pokonał. Zjawił się w piekielnym kraju, gdzie ogniste kwiaty wszędzie wyrastają. Zamiast chmur, płynęły dymy. Zamiast drzew, z ziemi wyrastały dymiące kominy. Wśród dzikich skał, zastygłe języki lawy, wyglądały na autostrady.
Piekło, to wymiar innego świata. Między mrocznymi górami, czarne ptactwo lata.
Nad czarną wodą wyrasta zabudowa piekielnego miasta. Widać wielkie kopuły i hangary, rozbrzmiałe piekielnym gwarem.
Wszechobecne ogniste kwiaty dały temu światu, czerwone światło. Duża skała pomieści dwieście takich kwiatów.
Leon zjawił się tuż przy ulicy. Ulica była pełna dusz zachowujących się jak niewolnicy. Co parę kroków rogaty diabeł stał i baczenie miał na korowody dusz, których w jednym miejscu przybywało, co rusz. Ci, co się bali nie nie bali, jednako lądowali na tylnej części ciała. Chłop obok króla plasnął tyłkiem, gdy śmierć zawezwała ze wskazaniem na piekielne trwanie.
Dusza ludzkiej postaci nie traci, więc ludzką rzeką dusze wloką się, prosto, do wielkiego hangaru.
Leon przeniknął przez ściany i zobaczył, że nie było tam jakichś czarów, tylko cztery rzędy komputerów, przy nich obsługa, czyli dużo rogatych pań i panów, jak hala długa. Cztery kolejki ustawiały się, a automatyczne bramki kierowały ludzi.
Lewa bramka wątpliwości nie budzi, bo tam z długimi widłami stały dwa olbrzymie diabły, co w sposób nagły spychali najgorsze dusze do ognistej studni, gdzie krzyk bez końca dudni.
Środkowa bramka puszczała większość grzeszników. Tam stało dużo mniejszych diabłów, co zmuszali dusze do przebierania się w robotników. Każdy dostawał jakieś narzędzie i zbierano ich w grupy, które zaraz jakiś diabeł batem popędzał. Diablice strzygły kobietom włosy i rzucały te włosy na stosy. Po co to robili? Nie wiedzieli. Diabli zabierali włosy i je sieli na skałach, żeby wyrastały rogi. Potem wedle zasługi nosili je na chwalę piekielnej posługi.
Prawą bramkę przekraczali tylko wybrani. Im, to nawet różki zaczynały róść parami. To diabelskie nasienie kiełkowało u ludzi, a w piekle nowy diabeł budził się. Takich witano fanfarą.
Leon przeniknął do drugiej hali, co stała w oddali. Stamtąd usłyszał jęki. Zobaczył, że tam wiszą setki diabłów, za ogony. To był istny obraz rozpaczy i udręki.
Każdy ogon na supeł zawiązany był. Każdy wiszący kołysał się w przód i w tył. Ich rogi kreśliły ogniste smugi. Każdemu zwisał jęzor długi. Wnikał Leon w ich umysły.
Diabły, co zawisły, to była opozycja, czyli nowa polityczna grupa, a już banicja. Leon poznał, że każdy z nich, nie bez pewnej racji, chciał demokracji, ale demokracja w piekle, to utopia. Widać, że Lucyfer za słabo ich kopał.
W piekle był jednoosobowy rząd i służba pod rząd, czyli sami sprawcy wykonawcy. Lucyfer role wyznaczał, a każdego podwładnego kazał wieszać za ogon, gdy ten coś przeinaczył.
Wiadomo, że każdemu diabłu rola dręczyciela pasuje, ale część jest zbuntowana, gdy ktoś im rozkazuje, przecież mogą sami sobie kazać, a nie ktoś skazać ich na przymus.
Wniknął Leon w umysły wiszących diabłów i widział, co się stanie. Większość diabłów była podatna, na buntowanie się, ale przez tych buntowników piekło zginie, a przez to zginie też ludzka kraina.
Bunt wyzwoli diabły, ale sprawi nagły koniec świata. Żeby życie odradzało się, w niebie i piekle ujście miało, no i w tym ambaras. Trzeba Leonowi działać i to zaraz.
Do sposobów niekonwencjonalnych trzeba zwrócić się, żeby proces buntu odwrócić.
Żeby piekło dalej funkcjonowało, buntownicze moce wpierw ze sobą muszą powalczyć niemało.
Każdemu wiszącemu za ogon diabłu, Leon wpoił przeświadczenie, że absolutna, demokratyczna władza jest jego przeznaczeniem. Wpuścił też miedzy rogi lucyfera takie myśli, żeby dać amnestię buntownikom, co na ogonach zawiśli.
– Roboty jest dużo! – powiedział Lucyfer – Niech służą!
Leon racje miał. Stał i tylko patrzył. Przez budowle przenikał i obserwował skutki.
Bunt przestał istnieć w czas krótki. Wpierw były szepty, potem narady, a na końcu krzyki.
Konkurenci zaczęli zwalczać siebie, przez swoje praktyki. Każdy z buntowników dla siebie agitował i każdy z nich całe piekło zbuntował, ale przeciw sobie.
Przyszła delegacja do Lucyfera.
– Panie, zrób z nimi porządek teraz!
Lucyfer był hardy. Miał moc i siłę. Powiązał buntownikom rogi na kokardy, dla pogardy. Takie myśli Leon mu podpowiadał, bo przyszłość wybadał, że nikt już poważnie buntu nie potraktuje, gdy bunt się ośmieszy.
Lucyfer ucieszył się. Nakazał, żeby w ognistej studni bardziej grzać.
Leon zobaczył, że zaczyna wszystko grać. Przeniknął rok świetlny w sekundę, przed tron Boga. Ukłonił się nisko.
Pojaśniała pańska świetlista uroda. Powietrze cudnym głosem powiedziało:
– Leonie! Wywiad donosi, że piekło wydajność podnosi, że cichną swary w obliczu poniżającej kary. Zrobiłeś, co mogłeś, choć na wesoło.
Leonowi miło zrobiło się, gdyż dodatkowo dla niego zaśpiewał chór Aniołów. Czuł, że pomóc warto było.
Ludzie piorą się, gdy demokrację wybiorą. Często, to cyrk, albo głupota. Opłakane są skutki potem.
Diabły, co z ludzi szydzą, demokrację widzą, a kiedy naśladują ludzi, to śmiech się budzi.
Diabły z kokardami przemykają tylko nocną porą. Zamiast karać, rozśmieszały, więc dusze po ciemku biorą.
Leon pojawia się i znika. Palcami nadal prztyka i upieczone mięso z prosiaka, do ust jego płynie, a na swoja kolej czekają puchary z nieziemskim płynem.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Zabawy
Czasem wyższe istoty mają niskie standardy.
To, co dla ludzi jest kosmicznym kataklizmem, to dla szalonych kosmitów są żarty.
Właśnie dwie istoty do naszej galaktyki zabłądziły i tak do siebie mówiły:
Kaśka: Czy ty aby słuchasz mnie, Jurek?
Jurek: A co, Kaśka!
Kaśka: Pobawmy się!
Jurek: No… Księżyc pięknie świeci...
Kaśka: No... Poturlamy, czy porzucamy?
Jurek: Oj, znowu usłyszymy!
Kaśka: Od kogo?
Jurek: Od tego, co księżyc jego.
Kaśka: Co on może nam zrobić?
Jurek: Niby nic, ale się boję.
Kaśka: Pobawmy się!
Jurek: Ostatnio, jak graliśmy w kometkę, to wyginęły dinozaury.
Kaśka: Żal ci?
Jurek: Nie żal, ale tęsknota.
Kaśka: Do czego?
Jurek: Robiłaś takie duże hamburgery.
Kaśka: Teraz też ci robię.
Jurek: Ale ze słonika…
Kaśka: Źle ci?
Jurek: Nawet się oblizać nie ma po czym.
Kaśka: Jarek!
Jurek: Co Kaśka?
Kaśka: Wolisz budyń, czy kogel?
Jurek: Ostatnio dałaś mi loda z Plutona.
Kaśka: Bo za bardzo byłeś napalony na słońce.
Jurek: A może by tak Kaśka manna?
Kaśka: Jurek, co ci chodzi po głowie!
Jurek: Albo pchła, albo jakiś człowiek.
Kaśka: To wybij sobie z głowy pomysły.
Jurek: Raz wybiłem i głowy szukałem w drugiej galaktyce.
Kaśka: To ja cię walnę, pokaż gdzie.
Jurek: O nie!
Kaśka: Czemu nie?
Jurek: A bo będzie kuku.
Kaśka: Na Wielki Wóz cię włożę i ci dołożę.
Jurek: Aleś ty dobra!
Kaśka: Nie podlizuj się. Ostatnio nogę mi wcięło.
Jurek: Bo mnie kopałaś.
Kaśka: Ręką ci przyłożę.
Jurek: Gdzie ona jest?
Kaśka: Mam drugą, ty głodomorze!
Jurek: W czarnej dziurze byś się nie nudziła...
Kaśka: No to lećmy!
Jurek: No to lećmy jak ćmy!
Kaśka: Zostaw tylko to słońce, księżyc i te śmieci, i lećmy!
Jurek: Patrz, ludziki rakiety mają…
Kaśka: Wiadomo, niedługo coś pierdyknie, kawał świata zniknie.
Jurek: Ja też widziałem to tysiąc razy.
Kaśka: Jurek!
Jurek: Co Kaśka!
Kaśka: Lecimy, lecimy i chyba zabłądziliśmy...
Jurek: Bo co?
Kaśka: Do czarnej dziury lecimy, a tej nie ma.
Jurek: Kaśka, coś w tym musi być!
Kaśka: Jak ją ludziki zatkały, to się już boję.
Jurek: Czego się głupia boisz!
Kaśka: A jak pobawią się z nami?
Jurek: Takie drobiny są jak chmura…
Kaśka: No to koniec świata!
Jurek: Już raz tam spadłaś, ale ci odbiło.
Kaśka: Czkawkę miałam.
Jurek: Teraz nie?
Kaśka: Nie i taka szkoda, żal stąd spadać – widzisz?
Jurek: Nic nie widzę…
Brzdęk!
– Zagoniliśmy dwa kosmiczne potwory do masywnej czarnej dziury! – zameldował na Ziemię admirał, który zrobił potworom kryminał!
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Ale możliwości
Leon strzelił palcami.
Na trawniku, miedzy kwiatami pojawił się stół, zastawiony prosiakiem pieczonym, pucharami przeróżnych nektarów i tęczowymi tackami owoców.
Leon dłonią skinął. Z prosiaka oddzielił się kawałek pieczonego mięsa i do jego ust wpłynął. Następnie puchary z nektarem same wędrowały do ust i przychylały się. Potem wszystko poznikało.
Leon mrugnął i uniósł się do góry. Lubił nadawać bajeczne kształty chmurom. Widać było zacięcie w jego zajęciu. Łączył kształty wczorajsze z dzisiejszym i z tym, co jego wolą wciąż się tworzyło. Przez domy i ludzi przenikał, jak chciał. Czasem komuś coś zabrał, albo dał. Gdy chciał, postać człowieka miał, albo drzewa, gdy taką chęć miewał. Bogiem nie był i nie chciał być, ale miał swoje powody, dla których wśród ludzi chciał żyć.
Przed Czasem, Leon był tylko procesem myślowym w kosmosie. O jego losie zadecydowało to, co działo się. Powstawały gwiazdy, przy nich planety i coś takiego, co budziło podniety. Gdy zobaczył rozum u ludzi i pojął ich uczucia, to do nowego życia się zbudził. Z wyobraźni budował własne światy, w ludzkie i swoje wymyślone szczegóły, niezmiernie bogate. Wystarczyło, że chciał, to zaraz towarzystwo miał, różne miłości i słodkości.
Leon nie wtrącał się do tego, co w niebie. Nie miał takiej potrzeby. Widział, jak przy człowieku duchowa istota uwija się. Mijał takie zjawiska. Miał atrakcje swoje, które oglądał z daleka, czy z bliska. Jednocześnie obserwował, jak dinozaury goniły się i jak auta rajdowe jeździły, do tego też, w tym samym czasie wnikał w psychikę Aleksandra Macedońskiego, aby odczuć stan jego dumy. Gdy w takie obserwowanie bawił się, skrzydlaty anioł przed nim stanął.
– Leonie! Stwórca zaprasza cię do siebie, tam w niebie!
Leon nie pytał, dlaczego i po co ma udać się tam, gdzie gwiazdy migocą. Jego myśl podróżna moment trwała i posłańca też zabrała, przed tron Stwórcy, właśnie tego świata.
Leon ocenił wystrój przebogaty i był z tego zadowolony. Najbardziej podobały się mu, gwiezdne zasłony. Do cudzych spraw nie wtrącał się z wyboru, aż do tej pory.
Na tronie piękne oblicze cudownym światłem żyło.
Bóg przemówił, ale Leon słyszał, jakby przemówiło powietrze nasycone światłem.
– Na mocy układu, nikomu z nieba, nikt wizy do piekła nie da. W tobie Leonie, nadzieja jedna. Twoja pomoc bardzo teraz jest potrzebna. W nagrodę, do innych ludzi, w innych światach ciebie zaproszę, a teraz o twoją przysługę wnoszę. Bóg, taki, ja ja, nie musi prosić. Muszę jednak działać, aby moje dzieło, nie zawaliło się. Moja wola kończy się przy bramie piekła. Służba wywiadowcza rzekła mi, że tam rewolucja się szykuje. Gdy całe piekło wybuchnie, to wszechświat się zatruje. Ty Leonie, inny świat wykonasz sobie i inną rzeczywistość. Ci ludzie, których uczuciami żyjesz, skazani są na zagładę, przez tą piekielną oczywistość. Wybuch piekła zmiecie życie, nie tylko na tej planecie. Mnie mogą wystarczyć inne światy, ale nie mogę ludzi spisać na straty. Ty układu z piekłem nie zawierałeś. W tobie nadzieję pokładałem.
– Zrobię panie, co będę mógł! – powiedział Leon.
– Będę miał wobec ciebie, wdzięczności dług!
Leon z honorem ukłonił się i oddalił. To znaczy, że w sekundę rok świetlny pokonał. Zjawił się w piekielnym kraju, gdzie ogniste kwiaty wszędzie wyrastają. Zamiast chmur, płynęły dymy. Zamiast drzew, z ziemi wyrastały dymiące kominy. Wśród dzikich skał, zastygłe języki lawy, wyglądały na autostrady.
Piekło, to wymiar innego świata. Między mrocznymi górami, czarne ptactwo lata.
Nad czarną wodą wyrasta zabudowa piekielnego miasta. Widać wielkie kopuły i hangary, rozbrzmiałe piekielnym gwarem.
Wszechobecne ogniste kwiaty dały temu światu, czerwone światło. Duża skała pomieści dwieście takich kwiatów.
Leon zjawił się tuż przy ulicy. Ulica była pełna dusz zachowujących się jak niewolnicy. Co parę kroków rogaty diabeł stał i baczenie miał na korowody dusz, których w jednym miejscu przybywało, co rusz. Ci, co się bali nie nie bali, jednako lądowali na tylnej części ciała. Chłop obok króla plasnął tyłkiem, gdy śmierć zawezwała ze wskazaniem na piekielne trwanie.
Dusza ludzkiej postaci nie traci, więc ludzką rzeką dusze wloką się, prosto, do wielkiego hangaru.
Leon przeniknął przez ściany i zobaczył, że nie było tam jakichś czarów, tylko cztery rzędy komputerów, przy nich obsługa, czyli dużo rogatych pań i panów, jak hala długa. Cztery kolejki ustawiały się, a automatyczne bramki kierowały ludzi.
Lewa bramka wątpliwości nie budzi, bo tam z długimi widłami stały dwa olbrzymie diabły, co w sposób nagły spychali najgorsze dusze do ognistej studni, gdzie krzyk bez końca dudni.
Środkowa bramka puszczała większość grzeszników. Tam stało dużo mniejszych diabłów, co zmuszali dusze do przebierania się w robotników. Każdy dostawał jakieś narzędzie i zbierano ich w grupy, które zaraz jakiś diabeł batem popędzał. Diablice strzygły kobietom włosy i rzucały te włosy na stosy. Po co to robili? Nie wiedzieli. Diabli zabierali włosy i je sieli na skałach, żeby wyrastały rogi. Potem wedle zasługi nosili je na chwalę piekielnej posługi.
Prawą bramkę przekraczali tylko wybrani. Im, to nawet różki zaczynały róść parami. To diabelskie nasienie kiełkowało u ludzi, a w piekle nowy diabeł budził się. Takich witano fanfarą.
Leon przeniknął do drugiej hali, co stała w oddali. Stamtąd usłyszał jęki. Zobaczył, że tam wiszą setki diabłów, za ogony. To był istny obraz rozpaczy i udręki.
Każdy ogon na supeł zawiązany był. Każdy wiszący kołysał się w przód i w tył. Ich rogi kreśliły ogniste smugi. Każdemu zwisał jęzor długi. Wnikał Leon w ich umysły.
Diabły, co zawisły, to była opozycja, czyli nowa polityczna grupa, a już banicja. Leon poznał, że każdy z nich, nie bez pewnej racji, chciał demokracji, ale demokracja w piekle, to utopia. Widać, że Lucyfer za słabo ich kopał.
W piekle był jednoosobowy rząd i służba pod rząd, czyli sami sprawcy wykonawcy. Lucyfer role wyznaczał, a każdego podwładnego kazał wieszać za ogon, gdy ten coś przeinaczył.
Wiadomo, że każdemu diabłu rola dręczyciela pasuje, ale część jest zbuntowana, gdy ktoś im rozkazuje, przecież mogą sami sobie kazać, a nie ktoś skazać ich na przymus.
Wniknął Leon w umysły wiszących diabłów i widział, co się stanie. Większość diabłów była podatna, na buntowanie się, ale przez tych buntowników piekło zginie, a przez to zginie też ludzka kraina.
Bunt wyzwoli diabły, ale sprawi nagły koniec świata. Żeby życie odradzało się, w niebie i piekle ujście miało, no i w tym ambaras. Trzeba Leonowi działać i to zaraz.
Do sposobów niekonwencjonalnych trzeba zwrócić się, żeby proces buntu odwrócić.
Żeby piekło dalej funkcjonowało, buntownicze moce wpierw ze sobą muszą powalczyć niemało.
Każdemu wiszącemu za ogon diabłu, Leon wpoił przeświadczenie, że absolutna, demokratyczna władza jest jego przeznaczeniem. Wpuścił też miedzy rogi lucyfera takie myśli, żeby dać amnestię buntownikom, co na ogonach zawiśli.
– Roboty jest dużo! – powiedział Lucyfer – Niech służą!
Leon racje miał. Stał i tylko patrzył. Przez budowle przenikał i obserwował skutki.
Bunt przestał istnieć w czas krótki. Wpierw były szepty, potem narady, a na końcu krzyki.
Konkurenci zaczęli zwalczać siebie, przez swoje praktyki. Każdy z buntowników dla siebie agitował i każdy z nich całe piekło zbuntował, ale przeciw sobie.
Przyszła delegacja do Lucyfera.
– Panie, zrób z nimi porządek teraz!
Lucyfer był hardy. Miał moc i siłę. Powiązał buntownikom rogi na kokardy, dla pogardy. Takie myśli Leon mu podpowiadał, bo przyszłość wybadał, że nikt już poważnie buntu nie potraktuje, gdy bunt się ośmieszy.
Lucyfer ucieszył się. Nakazał, żeby w ognistej studni bardziej grzać.
Leon zobaczył, że zaczyna wszystko grać. Przeniknął rok świetlny w sekundę, przed tron Boga. Ukłonił się nisko.
Pojaśniała pańska świetlista uroda. Powietrze cudnym głosem powiedziało:
– Leonie! Wywiad donosi, że piekło wydajność podnosi, że cichną swary w obliczu poniżającej kary. Zrobiłeś, co mogłeś, choć na wesoło.
Leonowi miło zrobiło się, gdyż dodatkowo dla niego zaśpiewał chór Aniołów. Czuł, że pomóc warto było.
Ludzie piorą się, gdy demokrację wybiorą. Często, to cyrk, albo głupota. Opłakane są skutki potem.
Diabły, co z ludzi szydzą, demokrację widzą, a kiedy naśladują ludzi, to śmiech się budzi.
Diabły z kokardami przemykają tylko nocną porą. Zamiast karać, rozśmieszały, więc dusze po ciemku biorą.
Tyle, ile było trzeba Leon był w niebie i znowu pojawia się i znika. Palcami nadal prztyka i upieczone mięso z prosiaka, do ust jego płynie, a na swoja kolej czekają puchary z nieziemskim płynem.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Parę bohomazów krótkich:

Lis wstąpił do partii.
– Ten k. raj jest dla mnie! – powiedział i patrzył, kto mu klaska.
Biało czerwona jabłonka zatrzęsła się ze zgrozy.
Prawa wrona i lewa wrona zaczęły ostrzyć dzioby.
– Hej ho! Hej ho! – zakrzyknęli robacy i ósma królewna z wąsami.

Haiku:
Letnia rozrywka.
Miłość w kręgach zbożowych.
Ufo nagrywa.


Otwieram puszkę, a tu wciąga.
– Czy to ka, ka, ka, kabaret?
– A kto kaka?
– Jestem szur, szur, szur, szczur.
– Co robisz w puszcze?
– Gryz, gryz, gryz, gryzmolę.
– Po co?
– Po, po, po, podanie.
– Kakasz do kabaretu?
– Koń, koń, koń, kontrakt.
– Po ciemku?
– Ja, ja, ja, jasna cholera!
– Co się stało?
– O, o, o, oko mnie podgląda.
– Tylko lewe śmiewe.
– Ko, ko, ko, kota nie widać?
– Siedzi na parapecie.
– Ciem, ciem, ciem, ciemna sprawa.
– Nie widzę kontraktu.
– Po, po, po, podpisz w ciemno.
– Kot czytać nie umie.
– Chr, chr, chr, schroniłem się.
– To wyjdź!
– Dżi, dżi, dżi, dżinem jestem.
– Spełniasz życzenia?
– Tyl, tyl, tyl, tylko ciemne.
– Kot jest czarny.
– Co to za ka, ka, ka, kabaret?
– Jasny.
– Szur, szur, bur, jestem szczur.
– Co za banał!
– No, to, to, to, to pewnie pomyliłem kanał.
– To ja otworzyłem ci puszkę.
– Lepiej po, po, po, poszukam kogoś z pisu.
Zamknąłem puszkę, póki kota nie wciągnęło.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Wczoraj wyszły mi dwa kawały o bacy:

Baca zamiast schowane 100 zł znalazł w kieszeni kartę. Pisało - Kocham cię! Podpisane było - Twoja żona. - ale togo już baca nie doczytał. Pomyślał - Kartka za dutki? To nie mieści się pod kapeluszem.
Poszedł do kochanki.

Baca pilnował owiec na hali i zachciało mu się strzsznie pić. Pomyślał, że nie dojdzie do strumienia. Potem pomyślał, że do domu za daleko. Więc zaczął kopać studnię. Bylo coraz głębiej i pomyliły mu się kierunki. Ale zawziął się n amem. Kopie. Wciąż kamienie, ale w końcu piasek. Odgarną piasek, patrzy a to pustynie i z dala widzi wielbłądy. Zaczął już z pragnienia tak krzyczeć, że usłyszał go beduin. Beduin podjechał na wielbłądzie i dał bacy skórzany worek z ciepłą wodą. Baca wypił cały worek, odbeknął, podziękował i wrócił do owiec.
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Kamienna notatka
Przez pustynię idzie obładowana karawana. Niesie notatkę znalezioną w piramidzie.
Notatki jest dwie tony. Na notatce jest napis dłutem zrobiony. Odkrywca jednym tchem tłumaczenie tej notatki wymienia.
Jest napisane, że wszystkie choroby uleczy sok z kamienia. To odkrycie zapiera dech. Każdy człowiek z chorobami walczy, ile sił mu starczy, a choroba i tak nim poniewiera. Taka jest szczera prawda.
Ale nowina! Sok z kamienia odmienia życie!
Wiadomo, że choroby skracają życie.
Każdy człowiek marzy skrycie, aby pożyć jeszcze trzysta lat, albo pięćset. To prawda oczywista.
Przez pustynię karawana idzie. Wielbłądy niosą notatkę znaleziona w piramidzie.
Między garbami są deski. Na deskach kamienna płyta.
Prawda wita dzienne światło. Tymczasem na całej ziemi buduje się prasy do wyciskania soku z kamieni. O wszystkim trąbi prasa. Pomysłów jest ogromna masa.
Jedni uczeni notatkę z piramidy wieźli, a drudzy już niejeden pomysł na kamienny sok znaleźli.
Komórki ma każdy turysta. Każdy uczony w piramidzie z nich korzysta.
Nad Nilem pastuchowi, co ma komórkę na osły, komórka prawie przyrosła do ucha.
Wpierw jest odkrywanie, a potem wielkie gadanie bez przerwy na śniadanie, ale z przerwą na obiad. Obok talerzy, łyżki, noża i widelca, komórka leży. Dlatego w świecie jest dużo hałasu o kamienny sok i wszędzie pracują prasy do kamieni.
Karawana idzie w słonecznym blasku, a ludzie na całym świecie narobili z kamieni miliony ton piasku.
Piasek się przyda, zależy, jak komu. Jednemu potrzebny jest do kociej kuwety, a drugiemu do budowy domu.
W amerykańskim laboratorium, gdzieś w syberyjskiej głuszy, udało się kamień ścisnąć, a nie pokruszyć.
Ciśnieniowy aparat tak cisnął, że trzy krople krzemionki wycisnął, ale żadnego soku.
Przez cały czas nie udało się nauce, odkryć cudownego leku. No i rób, co chcesz człowieku! Kategorii ludzkiego myślenia nie ogranicza się z naukowego punktu widzenia.
W Rosji powstała wódka z kamienia.
Apteki sprzedawały kamienne nalewki, wywary, napary i wyciągi.
Kamienie na wódki woziło tysiąc towarowych pociągów.
Typy spod ciemnej gwiazdy, to teraz są groźne kamieniokrady. W kamieniołomach nastał strach blady, przez ciągłe napady.
Dużo dziwnych interesów się porobiło, ale honorowych dawców kamieni nie było.
Ten kazał sobie operację woreczka żółciowego zrobić, kto chciał się nagle dorobić.
Powstał biznes świeży, czyli produkcja leków na wydalanie kamieni z nerek i pęcherzy.
Powstały fabryki klozetowych sitek o gęstych splotach i klozetowych misek do płukania wydalanych kamieni, jak kiedyś złota.
Przez pustynię karawana wciąż idzie. Niesie notatkę znalezioną w piramidzie. Kamienna notatka na wielbłądach się kołysze. Za karawaną biegnie zmęczony pies, który ledwie dyszy.
Pies przyrzekał, że będzie szczekał, bo jak karawany idą, to psy szczekają. W ten sposób psy na tradycji zarabiają.
Ludzie za siebie rzucają ogryzione kości, a to dla psa ulubiony owoc miłości.
Każdy psi elegant i psia brzydula kocha, do kości zęby przytulać.
Na deskach kamienna notatka leży. Za nią też wielbłąd bieży. Z tego wielbłąda, naukowiec przez lornetkę notatkę ogląda. Studiował on napisy duże i maluczkie. U dołu większych znaków pisało coś drobnym druczkiem.
Uczony przez lornetkę studiował, jaka tajemnica w drobnym druczku się chowa, a tam pisało, że to ten cudowny był kamień, który faraonowi śnił się, a kto go odnajdzie ze snu faraona, ten wszystkie choroby pokona. Uczony cały świat przez komórkę powiadomił, o swoim następnym odkryciu. To chyba najgorsze, co zrobił w swym życiu.
Światowe nadzieje prysły jak bańki mydlane i z piaskiem pustyni zostały rozwiane.
Za karawaną pies szczekał, bo na kość niecierpliwie czekał.
Czasem notatka jest ciężka nad miarę, zwłaszcza ta, która tworzy i zaraz niszczy wiarę.
W Rosji, z wielkim skutkiem, nadal wypijano jeziora uzdrawiającej, kamiennej wódki!
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Pegaz trojański
Kiedyś do Troi przyjechali goście. Brama opadła, bo bramowy miał gościec. Agamemnon wtedy miał pecha. Na plecach Ajaksa sobie jechał, ale brama opadła Ajaksowi na lewy sandał.
Ajaksowi szczęka opadła, a spod brudu widoczna twarz wyraźnie zbladła. Wtedy to pech Agamemnona się objawił, bo go Ajaks swoich pleców pozbawił.
Przed bramą Troi było dużo kurzu. W tym kurzu Agamemnon się zanurzył po uszy, bo Ajaks się wzruszył ze strachu. Mógł on zginąć, ale skończyło się tylko na tym, że król wylądował w piachu.
Priam niespokojny kazał bramy uchylić, ale Grecy byli już nastawieni do wojny.
Priam dostał chomikiem od Achillesa.
Achilles chomika palcami czesał i głaskał, kiedy afront Agamemnona nastał.
Miałby Achilles kamień, rzuciłby głazem. Poleciał chomik, bo był pod ręką tym razem.
Achilles rzucał, czym popadło, a co popadło, to przepadło. Tak właśnie przepadł chomik. Hellenem go nazywali. Wcięło Hellena – tak rozpaczali.
Plotka nazwy zmienia. Ktoś nie dosłyszał i wyszła mu Helena. Zaraz zmyślił kobiece wdzięki, bo taki miał obraz w myśli.
Jeden dodał jabłko od bogini, drugi ułożył historie romansu, jako przyczynę wojny.
Homer pozbierał wszystkie plagiaty, wyszedł mu oryginał i wszystkie jego mądre cytaty.
Agamemnon wstał i miał gotowy powód do trojańskiej zadymy. Wiele rzeczy nie kupi, gdy Troję złupi.
Biznes starożytności polegał na rachowaniu kości. Potem było branie, bez dziękowania.
Troja była do zdobycia, ale znowu brama Troi opadła.
Gromada Greków do narady usiadła. Wszyscy się rozglądali, gdzie Achillesa wcięło. Pewnie mu się na żałobę zawzięło i rozpacza gdzieś w kącie. Wszyscy byli jednak w błędzie, bo on raz, to pił wino, a drugi raz, to wyszedł mu pegaz taki duży. Do podstępu miał służyć.
Pegaz, to latający koń, który przemawiał ludzkim głosem. Było zrządzeniem losu, że pegaza pod ręką nie było. Do żywego pegaza Grek mógłby zmieścić się tylko, jako śniadanie, albo porcja kolacji. Sztuczna kreacja pegaza pomieści kilku żywych Greków, a Trojanie czcili pegaza od wieków.
Homer zmyślił konia, bo nie miał rymu do skrzydeł, a on zawsze bał się latających straszydeł.
Homerowi także było wszystko jedno, gdzie Grecy wsiądą i którędy. Pominął swojej niewiedzy błędy.
Agamemnon tajnie radził, a Achilles działał. Do drewnianego pegaza przyczepił koła. Ochotniczo zatrudnił sto wołów i jednego poganiacza. Po cichu zawołał siedmiu kolegów, bo ich, wyznaczył, jako desant.
Odyseusz pchał się na ochotnika, miał do przygody wielki zapał, ale miał też wielką wadę, bo za głośno chrapał.
Odyseusza odmowa nie rusza, ale zgodził się na rolę rycerza, który będzie uderzał na śpiących Trojan. Trojanki mu się troiły w wyobraźni, więc za pegaza się nie obraził. Żeby koledzy w pegazie się nie nudzili, dał im amforę wina, żeby byli na gazie.
Grek na gazie, nikogo nie udaje. Bierze za fakty wszystkie przywidzenia. Nawet spali Troję, która była z kamienia.
Woły ciężaru nie czuły. Przywlokły pegaza pod mury Troi z tego powodu, że każdy wół czegoś się boi. Poganiacz uwiązał jeża do kija i trochę jeżem woły poobijał.
Gdy Trojanie zobaczyli pegaza, pomachali mu na do widzenia, do nocy czekali, bo w nocy zwykle, pegazy są do ukradzenia. Ukradli go, ukradli, gdy ta ostatnia noc nadeszła, kiedy to Troja do historii nagle przeszła, ponieważ desant powysiadał, gdy wszyscy się pospali i tak dalej.
Dobrze, że Grecy zdążyli z naradą. Desant otworzył im bramę. Grecy byli temu radzi. Złupili miasto i spalili to, czego nie zabrali. Tak za afront Troję pokarali.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
Religijne wojny
Janek od pana z rogami dostał dwa złote, żeby w kościół rzucał kamieniami.
Jedna pani miała religijne objawienie. Gdy wyszła z kościoła, dostała rzuconym kamieniem. Zobaczyła święte kółka nad głową. Nie wiedziała, że to nie zdrowo.
Kamień nie zdążył powiedzieć, co się stanie. Nie uświadomił religijną panię.
Kobieta miała szok, potem kościoła nie opuszczała na krok. Wpierw pogotowie do domu odwiozło ją skrótami między miastami. Klamek nie dali. W białej sali czuła się, jak w niebie. Wciąż po kamieniu głowa się jej kolebie i stuka, jakby rozum ciała szukał. Potem jej pogratulowali rozumu i byli tacy mili, że z powrotem do kościoła wypuścili.
Za dwa złote Janek już rzucił, więc spokojnie do domu wrócił. Gdy nazajutrz szedł do szkoły, był wesoły, miał dwa złote i ochotę na lody. Do niego podszedł pan ze skrzydłami i dał mu dwa złote, żeby w kościół nie rzucał kamieniami. Teraz Janek ma cztery złote i jeszcze większą ochotę na zimne lody i wodę bąbelkową.
Za mgłą naprzeciw siebie stali panowie z rogami i drudzy ze skrzydłami, bowiem to była wojna, bardzo niespokojna.
Pośrodku w kałuży leżał kamień nieduży. Biły w ten kamień złe i dobre promienie, jakby nie było, co innego do roboty na ziemi. Z jednej strony to był kamień święty, a z drugiej przeklęty. Z jednej strony była żona, z drugiej mąż po rozwodzie. Z jednaj strony jest woda święcona, a z drugiej trucizna w wodzie.
Stara kobieta przez pole „szła”. Znalazła kamień. Nadawał się na psa.
Kobieta skręciła do kościoła. W sobie litość miała. Pies ją gonił, ale kamieniem nie rzucała. Pewnie on głodny, kamienia niegodny. Dała mu kromkę chleba, pies warczy, że mu starczy.
Kobiecie kamień już niepotrzebny. Z jednej strony taki piękny, a z drugiej jakiś wredny.
Z kamieniem w ręku stara kobieta siedzi i się biedzi. Zaczęła ziewać serdecznie. Ogarnął ją sen wieczny.
Wyszedł ksiądz i parafianie. Zabrali ciało na pochowanie.
Znowu mgłę przywiało. Dużo rogatych panów coś szukało.
Zniknął kamień, niby przywidzenie. Nie wiedzą w niebie, nie wiedzą w piekle, co się stało z kamieniem. Miłosierdzie kobiety go rozpuściło, albo to jakieś ufo było.
Na ziemi nie było tego kamienia.
Bogdan PanOK
 

PanOK

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
14 Sierpień 2018
Posty
259
Reakcje/Polubienia
363
W górach absurdu
Na granicy krowa ryczy.
Niedaleko, w górach Absurdów, stoi domek nad urwiskiem. Piękne stąd widowisko.
Jedne drzwi wychodzą w przepaść prosto. Na prawo i lewo, od tych drzwi, lipy rosną. Drzwi te, są dla nieproszonych gości.
Na dnie przepaści leży dużo prawych kości. Lewych się nie zbiera, bo z lewicą Mitomas nie zadziera.
Tego, co komuna nie wybiła, to Mitomas nie niańczy, lecz wykańcza.
Konkurencja posła w pole i stracha na wróble przerosła. A poseł to nie byle jaki!
– Poseł won, ty owaki, dziadu.
Nie zgaduj Mickiewiczu, nie zgaduj Słowacki! Dziady są popychadłem chwackich Mitomasów. To nie Konrad z Gustawem, bo ten Mitomas, to korona nad prawem!
Przez drzwi na urwiskiem wypadają absurdalni, którzy byli nielojalni. Klucz do tych drzwi Mitomas ma na szyi. Wisi mu na sznurku obok złoconego rogu, co go Mitomas wygrał w mistrzostwach jedzenia cudzych pierogów, smażonych na platformie. Były wyborne.
Obok stodoły tańczyły chochoły. Wiatr snopki skręcał ze słomy i do opętanego tańca słomę zachęcał.
Słomiane nadzieje wszędzie rosną. Zielone są tylko wiosną, potem długo chwalą się, nawet tańczą dotąd, aż nie się spalą.
Ta krowa, co dużo ryczy, zjadła już cztery chochoły. Inne uciekły do stodoły. Tam tańczą po cichemu, żeby krowa nie zajęła się też nimi.
Kilka buraków, co jeszcze zostały, chowały się notorycznie za plecy Mitomasa.
Domek Mitomasa na perci stoi. Widać, że właściciel nie boi się zawrotów głowy.
Od domku prowadzi droga, na której dużo kamieni leży. Tam naród kamieniami rzuca, robi zamach i kuca, albo z procy strzela kamieniami zza drzewa, żeby dać wyraz gniewu. Sto razy ludzie za te kamienie płacą, płaczą i tracą. Za to Mitomas, co jakiś czas puszcza im lawinkę z góry. Na dole wszyscy wieją i nie pieją kury.
Nie zagra Mitomas na rogu, na wrogów.
Ugodowcy szukają sposobu, aby z Mitomasem zarządzać narodem. Księża też mają tresowane baby do gotowania. Mitomas z tego korzysta i nie przygania.
W pokoju kawalerów posłanka mości posłanka. Dobrze jest jak jest płeć i nie płać.
Wieczorami, gdy echo od gór niesie, kot drze się.
Mitomas ciągnie kota za wąsy i smyczkiem gra.
Naród ma religijny dżez, czyli taki wytrzymałościowy test.
O! Już lecą darmowe kamienie do góry. Jeden kamień jeszcze na górze, walnął Rycynusa w ciemię.
Rycynus blondyn, ale nie Czarniecki, tylko jakiś dziwny walnięty świecki.
Czarne kapturki za Mitomasem łażą. Jeden kazał, aby Mitomas pokazał.
To, co Mitomas pokazał narodowi, to Burak sadzą zamazał. Tak się tym Mitomasowi naraził, że ten go zaraz do drzwi nad przepaść wyprowadził. Leciały długo nielojalne kości, czyli kość do gości.
Mitomas chciał być dramaturgiem, a został Likurgiem.
Ułomne dzieci tak za Likurga miały, że ze skały władza je zrzucała. Takie było prawo i lewo, i nikt nie miał prawa gniewać się!
Mitomas chciał nierzeczywistość zmienić i przez to zapomniał ożenić się.
Dzieci w kibelku płaczą, bo świata nie zobaczą i nie będą też embrionami na złość monogamii, i innej pani, co do stołówki biegła. Pękła jej gumka i z majtkami na kostkach, na podłodze legła obok nóg satyryka, który przyszedł zjeść szaszłyka.
Mitomas zacisnął ze złości usta.
– To chamstwo! – zapiszczał nagle.
Diabeł poklepał go protekcjonalnie po ramieniu i powiedział pieszczotliwie:
– Ach ty kochany diable, ale jesteś rycerz jak mysz!
Mitomas odwrócił się do satyryka i wycedził przez zęby:
– A kysz!
Diabeł odszedł, bo miał nerwowe nogi, ale nie obraził się zbytnio na tego, co ukrywa rogi.
Krowa obok domku kręci pyskiem i do siebie sapie:
– I tak was, słomiane chochoły, po jednym wyłapię!
Bogdan PanOK
 
Do góry