Właśnie wróciłem z Mszy Św. w ramach rodzinnego tradycyjnego uczestnictwa przed Wielkanocą. A z tego względu, że jestem agnostykiem, to podświadomie nie chciałem wchodzić w głąb kościoła, tylko zostałem w przedsionku. W ten sposób przyjąłem postawę nie pełno uczestniczącego w nabożeństwie, które mógłbym sprofanować leząc do samego środka - tak przynajmniej, to odczuwam.
Ale do rzeczy.
Stojąc tak w tym przedsionku usłyszałem za sobą przy zamkniętych drzwiach, a raczej wrotach, jakiś harmider i rumor, po czym wszedł energicznie jakiś gościu w dresie. Następnie nie mniej energicznie - minąwszy mnie, prawie potrącając - otworzył następne drzwi, te prowadzące już do samej przestrzeni całego kościoła, i zaczął rozglądać się z jakimś zawzięciem i arogancją po zgromadzonych wiernych i ołtarzu, przy którym było paru księży prowadzących Mszę. I nagle z nozdrzy tego stratega przerażenia, tego Orka, rozległy się wrzaskliwe zdania - te słowne szablony, które znamy już z marszów równości i takich tam spektaklów nienawiści obecnej opozycji, pod przykrywką miłości.
Zaczął się spektakl kolejnego Orka. Afirmatora... no właśnie... to za chwilę.
Widząc przerażenie i poczucie zaszczucia na twarzach niektórych uczestniczących we mszy i słysząc płacz paru dzieci, w porywie oburzenia i jakiegoś patosu sprawiedliwego rozprawiającego się z kolejnym przypadkiem Orka w naszym Kraju, wziąłem go za fraki (a nie był, to ułomek, ale ja też nie jestem ułomkiem) pod pachę i rzuciłem na glebę poza kościołem, po czym dałem jeszcze parę mocnych kopów w dupę, że aż się wykręcił jak żmija (jak był naćpany albo podpity, to może będzie myślał, że ten ból dupy, to po organizacyjnym spotkaniu znajomków ze zgrupowania).
Następnie, nie mogąc ochłonąć z wkurwu, zadzwoniłem po policję. Policjanci zażądali wylegitymowania się. Portfel tego Orka po otwarciu, roztoczył, a raczej zaczerwienił wszystkim gały widokiem CZERWONEGO SERDUSZKA - a jakże - PANA OWSIKA.
No tak - mówię sobie - kolejne zindoktrynowane zombie po lobotomii "całej prawdy, całą d..e" i "róbty, co chceta".
Ale do rzeczy.
Stojąc tak w tym przedsionku usłyszałem za sobą przy zamkniętych drzwiach, a raczej wrotach, jakiś harmider i rumor, po czym wszedł energicznie jakiś gościu w dresie. Następnie nie mniej energicznie - minąwszy mnie, prawie potrącając - otworzył następne drzwi, te prowadzące już do samej przestrzeni całego kościoła, i zaczął rozglądać się z jakimś zawzięciem i arogancją po zgromadzonych wiernych i ołtarzu, przy którym było paru księży prowadzących Mszę. I nagle z nozdrzy tego stratega przerażenia, tego Orka, rozległy się wrzaskliwe zdania - te słowne szablony, które znamy już z marszów równości i takich tam spektaklów nienawiści obecnej opozycji, pod przykrywką miłości.
Zaczął się spektakl kolejnego Orka. Afirmatora... no właśnie... to za chwilę.
Widząc przerażenie i poczucie zaszczucia na twarzach niektórych uczestniczących we mszy i słysząc płacz paru dzieci, w porywie oburzenia i jakiegoś patosu sprawiedliwego rozprawiającego się z kolejnym przypadkiem Orka w naszym Kraju, wziąłem go za fraki (a nie był, to ułomek, ale ja też nie jestem ułomkiem) pod pachę i rzuciłem na glebę poza kościołem, po czym dałem jeszcze parę mocnych kopów w dupę, że aż się wykręcił jak żmija (jak był naćpany albo podpity, to może będzie myślał, że ten ból dupy, to po organizacyjnym spotkaniu znajomków ze zgrupowania).
Następnie, nie mogąc ochłonąć z wkurwu, zadzwoniłem po policję. Policjanci zażądali wylegitymowania się. Portfel tego Orka po otwarciu, roztoczył, a raczej zaczerwienił wszystkim gały widokiem CZERWONEGO SERDUSZKA - a jakże - PANA OWSIKA.
No tak - mówię sobie - kolejne zindoktrynowane zombie po lobotomii "całej prawdy, całą d..e" i "róbty, co chceta".