Pamięć i duma - dla nadziei!

Status
Zamknięty.
A

Anonymous



On natchniony i młody był, ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sil, śpiewał, że blisko już świt
Świec tysiące palili mu, znad głów unosił się dym
Śpiewał, że czas, by runął mur, oni śpiewali wraz z nim

Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!

Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama melodia bez słów
Niosła ze sobą starą treść, dreszcze na wskroś serc i dusz
Śpiewali wiec, klaskali w rytm, jak wystrzał poklask ich brzmiał
I ciążył łańcuch, zwlekał świt, on wciąż śpiewał i grał

Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany, połam bat
A mury runą, runą, runą
I pogrzebią stary świat!

Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas
I z pieśnią, że już blisko świt, szli ulicami miast
Zwalali pomniki i rwali bruk - Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam, ten nasz najgorszy wróg! A śpiewak także był sam

Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły, rosły, rosły
Łańcuch kołysał się u nóg...

Patrzy na równy tłumów marsz
Milczy wsłuchany w kroków huk
A mury rosną, rosną, rosną
Łańcuch kołysze się u nóg...
 
A

Anonymous

Mijają 42 lata od dramatycznych wydarzeń na Wybrzeżu.
W grudniu 1970 roku władze komunistyczne po raz kolejny kazały żołnierzom i milicjantom strzelać do robotników. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęło 45 osób, a 1165 odniosło rany. Mimo upływu czasu historycy wciąż docierają do nowych źródeł oraz relacji. W archiwum gdańskiego IPN pod koniec 2012 roku odnaleziono nieznane dotąd fotografie z Gdańska i Gdyni.


Zapadł wyrok w procesie osób odpowiedzialnych za użycie broni palnej w Grudniu 1970 r. przeciwko proletariuszom protestującym przeciwko podwyżce cen i poniewieraniu ich przez system realnego socjalizmu. Proces, trwający z przerwami od 1998 r. (najpierw w Gdańsku, później został przeniesiony do Warszawy) zakończył się wyrokiem, którego ogłoszenia doczekało na ławie oskarżonych jedynie trzech ludzi: dwóch oficerów WP, którzy wydali bezpośrednio rozkaz użycia broni (jeden w Gdańsku, drugi w Gdyni) oraz były wicepremier Stanisław Kociołek - nazwany w balladzie „katem Trójmiasta”.
Sąd uznał winę dwóch wojskowych, natomiast Kociołka… uniewinnił. Decyzję o użyciu broni w grudniu 1970 r. podjął nieżyjący od dwudziestu lat Władysław Gomułka. Tego dnia najważniejszymi osobami na Wybrzeżu byli Zenon Kliszko i gen. Grzegorz Korczyński (były partyzant GL, obwiniany m.in. o bandytyzm i antysemityzm, zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach w 1971 roku w Libii). Kociołek był członkiem tzw. sztabu lokalnego podejmującego decyzje o pacyfikacji protestów w Trójmieście, był też tym przedstawicielem władz, który w środę wieczorem 16 grudnia 1970 roku zaapelował do robotników o powrót do pracy. Tych, którzy tego apelu wysłuchali, powitały na przystanku PKP Gdynia-Stocznia wczesnym rankiem 17 grudnia kule.

Dwa lata temu sąd uznał gen. Wojciecha Jaruzelskiego, w trakcie tych wydarzeń ministra obrony legitymizującego decyzję Gomułki o użyciu broni palnej, za niezdolnego do uczestnictwa w procesie.

Sąd Okręgowy w Warszawie wydał wyrok po procesie w sprawie masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Prokurator domagał się dla oskarżonych po osiem lat więzienia.

Bolesław F. w grudniu 70 był zastępcą dowódcy jednostki ds. politycznych w Gdyni a Mirosław W. dowódcą kompanii tłumiącej protesty 16 grudnia w Gdańsku. To wydali rozkaz użycia broni wobec robotników.

Sąd uznał, że nie są winni zabójstwa, lecz pobicia ze skutkiem śmiertelnym i skazał ich za to na kary po cztery lata więzienia, które na mocy amnestii z 1989 r. obniżył o połowę i zawiesił ich wykonanie.

Film powstał w 2006 roku, czyli jak dzisiaj określają to Wyborcza i TVN w "mrocznych czasach IV RP". Serdecznie polecamy, bo to naprawdę trzeba obejrzeć... Odpowiedzialni za tę zbrodnię nie ponieśli żadnej kary. Przedstawia się ich jako "ludzi honoru", fetuje ich urodziny... A co z bólem i rozpaczą rodzin, co z pamięcią o ofiarach? Jaką satysfakcję bliskim tych, którzy zginęli dała ta "wolna" Polska? Ta Polska która powstała po Okrągłym Stole i Magdalence.

Dni, które wstrząsnęły Polską - Grudzień 1970



 
A

Anonymous

91020311471894_729095503775350_1059337940_n.jpg


44015251530581_729095367108697_2099943380_n.jpg


90939641525742_729093570442210_561774633_n.jpg


8838527994917_669356559760733_1754687218_n.jpg


8764512401786_465034746913632_1296976769_n.jpg
 

filipex3

Wygadany
Dołączył
8 Wrzesień 2010
Posty
96
Reakcje/Polubienia
0
Pieśni, w które wpisał sie los Narodu

Wykład: prof.Marek Dyżewski – Pieśni, w które wpisał sie los Narodu

 

fiodor99

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
24 Listopad 2011
Posty
870
Reakcje/Polubienia
86
Miasto
25° 47' N 80° 13' W
Polski szpieg Kazimierz Leski wykradł plany Wału Atlantyckiego podając się za niemieckiego generała

nac_rundstedt_970.jpeg


Kazimierz Leski podróżował po III Rzeszy jako porucznik Wehrmachtu. Uświadomił sobie jednak, że im wyższa ranga fałszywej tożsamości, tym łatwiej zwodzić Niemców. Tak powstał gen. Julius von Hallman, któremu Niemcy sami przekazali plany Wału Atlantyckiego. Mimo paniki, jakie wywołała spektakularna akcja polskiego szpiega, Leski, po zmianie wyglądu, nadal podawał się za generała Wehrmachtu, tym razem podszywał się pod Karla Leopolda Jansena. W 1944 r. dowodził kompanią w Powstaniu Warszawskim. Niemcy nigdy go nie złapali.

Na początku 1943 roku okupowany Paryż stał się miejscem jednego z największych skandali w swej drugowojennej historii. Przez ulice stolicy Francji co chwila przejeżdżały samochody Gestapo oraz Abwehry, prześcigając się w poszukiwaniu zaginionego generała Wehrmachtu Juliusa von Hallmana, który zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach.

Generał Hallman, jako wybitny specjalista w zakresie budowy umocnień na froncie wschodnim, wielokrotnie odwiedzał mieszczący się w Paryżu sztab gospodarczy armii marszałka Gerda von Rundstedta. W sztabie stanowił nieocenione wsparcie merytoryczne dla inżynierów niemieckich budujących umocnienia w Zachodniej Europie.

Podczas jednej z kolejnych wizyt złożył propozycję zorganizowania przedsiębiorstwa do budowy umocnień na zachodnich wybrzeżach Francji, która rozpoczęła się kilka miesięcy wcześniej. Po krótkim wahaniu sztabowcy zgodzili się na jego propozycję i dostarczyli mu plany budowy fortyfikacji oraz wypłacili zaliczkę w wysokości 500 marek na poczet dalszej współpracy. Jednak generał Hallman niemal natychmiast przepadł jak kamień w wodę.
wiki_kazimierz_leski_350.jpeg

Służby bezpieczeństwa III Rzeszy były zdezorientowane zaistniałą sytuacją. Zgubili wysokiej rangi oficera, a wraz z nim ściśle tajne plany budowy jednego z odcinków największego systemu fortyfikacji na zachodnim wybrzeżu Francji, czyli słynnego Wału Atlantyckiego. Dopiero po skontaktowaniu się z jednostką macierzystą generała stacjonującą na terytorium Związku Radzieckiego, okazało się jak dalece Niemcy dali się wyprowadzić w pole. Generał Julius von Hallman bowiem nigdy nie istniał, a jego postać wykreował jeden z najwybitniejszych oficerów wywiadu Armii Krajowej por. Kazimierz Leski "Bradl".

Pilot ucieka Sowietom

Kazimierz Leski urodził się w 1912 r. w Warszawie. Ukończył Wydział Mechaniczny Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektroniki. Cztery lata przed wybuchem wojny wyjechał na kontrakt do Holandii, gdzie pracował w stoczniach jako inżynier. Był m.in. współprojektantem łodzi podwodnych ORP "Orzeł" i ORP "Sęp", budowanych na zamówienie Polskiej Marynarki Wojennej. Posiadał bardzo duże zdolności językowe. Perfekcyjnie opanował język niemiecki, bardzo dobrze angielski i francuski, a także w przyzwoitym stopniu holenderski. Do tego miał również świetną pamięć, co bardzo mu się przydawało, zarówno w pracy inżyniera, jak i w późniejszym czasie w wywiadzie.

"Z pomocą przyszli tu dość niespodziewanie warszawscy kieszonkowcy, którzy otrzymali od AK zlecenie okradania niemieckich żołnierzy i przekazywania ich dokumentów wydziałowi kierowanemu przez Jankowskiego".
Wojciech Königsberg

W wojnie obronnej 1939 r. brał udział jako pilot. Jednak już 17 września został zestrzelony przez Sowietów i wzięty do niewoli. Dzięki niezwykłemu sprytowi udało mu się zbiec z miejsca osadzenia. Dość szybko włączył się w wir warszawskiej konspiracji. Należał do słynnych "Muszkieterów", czyli organizacji wywiadowczo-dywersyjnej, dowodzonej przez Stefana Witkowskiego ps. "Inżynier". Odpowiadał tam za kontrwywiad oraz wywiad komunikacyjny.

Po rozwiązaniu jego macierzystej organizacji, przeszedł do II Oddziału Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej, czyli Oddziału Informacyjno-Wywiadowczego. W tym czasie był przysłowiowym "człowiekiem orkiestrą". Po pierwsze stworzył nowy referat kontrwywiadu którego głównym kierunkiem działalności było rozpracowywanie niemieckich struktur policyjnych, włącznie z policją bezpieczeństwa - Sicherheitspolizei, niemieckim wywiadem wojskowym - Abwehrą oraz wszelkimi siatkami wywiadowczymi mogącymi zagrozić polskiemu podziemiu. Referat nosił kryptonim "997", a sam Leski nadał mu nazwę "wywiady obce". Ponadto w Biurze Studiów Wojskowych Oddziału II kierował referatem "Komunikacja", który badał sieć dróg kołowych, sieć kolejową oraz drogi wodne na terytorium III Rzeszy, Generalnego Gubernatorstwa oraz tereny po front niemiecko-radziecki. Po jakimś czasie objął także funkcję szefa Referatu "998", czyli działu bezpieczeństwa centralnego AK. Początkowo komórka ta zajmował się utrzymywaniem łączności z więzieniami, w których zostali osadzeni członkowie podziemia. Natomiast pod koniec 1943 r. objęła już wszystkie sprawy bezpieczeństwa AK.

Komórka "666"

Jednak najniebezpieczniejszym i zarazem najbardziej brawurowym zajęciem Kazimierza Leskiego było kierowanie komórką "666". Pod tym kryptonimem ukrywała się piekielnie trudna forma działalności wywiadowczej. Zadaniem komórki było przecieranie lądowych tras przerzutowych dla kurierów podziemia poprzez okupowaną Europę do Wielkiej Brytanii. W początkowej fazie wojny wykorzystywano w tym celu trasy przez Węgry i Rumunię, a stamtąd dalej na zachód. Jednak czas jaki był potrzebny na pokonanie tej drogi był zbyt długi. Dlatego zdecydowano się na dość ryzykowny krok utorowania szlaku przerzutowego biegnącego po najmniejszej linii oporu - przez tereny III Rzeszy, Francji i Hiszpanii.

Kazimierz Leski wielokrotnie podróżował po Zachodniej Europie pod fałszywymi tożsamościami. Po jakimś czasie doszedł jednak do wniosku, że musi "wstąpić" w szeregi armii niemieckiej. Początkowo został niemieckim porucznikiem Wehrmachtu. W takiej masce odbył kilka podróży do Brukseli i Paryża w celu nawiązaniu kontaktów organizacyjnych oraz zorganizowania siatki. Po jakimś czasie uświadomił sobie, że im wyższa ranga wojskowa, tym mniej problemów, kontroli i formalności. Dlatego postanowił "awansować" i tak pojawił się gen. Julius von Hallman.

Bardzo dużą rolę odegrał tu "cichociemny" Stanisław Jankowski "Agaton", który był kierownikiem wydziału Legalizacji i Techniki w II Oddziale KG AK. Zajmował się produkowaniem fałszywych dokumentów dla członków podziemia. Dla Leskiego stworzył kompletny zestaw generalski. Dokumenty stanowiły idealne odzwierciedlenie oryginałów. Z pomocą przyszli tu dość niespodziewanie warszawscy kieszonkowcy, którzy otrzymali od AK zlecenie okradania niemieckich żołnierzy i przekazywania ich dokumentów wydziałowi kierowanemu przez Jankowskiego. Należy także podkreślić zasługi jednego z warszawskich krawców, który na zlecenie podziemia, wykonał idealny mundur generalski. Nie miał z tym większego problemu, bowiem na co dzień szył umundurowanie za zlecenie armii niemieckiej.
pap_kazimierz_leski_350.jpeg

Leski zaopatrzony w ten sposób, rozpoczął swoje generalskie podróże po okupowanej Europie. Po ośmieszeniu Niemców i zdobyciu w początku 1943 r. części planów budowy Wału Atlantyckiego, które zostały natychmiast przekazane aliantom zachodnim, naturalnym było, że gen. Hallman musi definitywnie zniknąć. Jednak to co zrobił następnie Leski zasługuje na najwyższy podziw. Po kilku miesiącach powrócił bowiem do Paryża jako nowy generał Wehrmachtu Karl Leopold Jansen. Oczywiście zmianie uległ jego wygląd, macierzysta jednostka, w której rzekomo służył i co najważniejsze, nie odwiedzał już sztabu marszałka Rundstedta. W takim przebraniu jeszcze kilka miesięcy prowadził swój wywiadowczy proceder.

Leski do końca wojny nie został przez Niemców rozpracowany. Nie ułatwiał tego zapewne fakt, że w różnych okresach występował m.in. jako: "37", "Bradl", "Leon Juchniewicz", "Karol Jasiński", "Juliusz Kozłowski", "gen. Julius von Hallman", "gen. Karl Leopold Jansen", "Pierre" oraz "Jules Lefebre". Bohaterstwem wykazał się również podczas Powstania Warszawskiego, gdzie dowodził stworzoną przez siebie kompanią, z którą brał między innymi udział w zdobywaniu gmachu YMCA. Należał także do drugiej konspiracji.

Po wojnie Kazimierz Leski spędził 10 lat w więzieniach Polski Ludowej. Tak wtedy "dziękowano" bohaterom Armii Krajowej...
źródło: Wojciech Königsberg dla Wirtualnej Polski
Myślę, że przypominanie podobnych historii niezwykłej odwagi pozwoli zaszczepić poczucie dumy, której tak często w naszym narodzie brakuje.
 
A

Anonymous

Jak pisze w jednym z grypsów, przekazanych do zbiorów Muzeum Stutthof, była więźniarka KL Stutthof, Helena Chrzanowska, każde kolejne święta Bożego Narodzenia przeżywane przez więźniów w obozie koncentracyjnym niosły ze sobą nowe nadzieje: Tyle razy oczekiwane, tyle razy przeżywane, a jednak z niemalejącą z latami – jakąś niepojętą, prawie dziecinną tęsknotą i lękiem oczekiwane Święta.
Ile Świąt, tyle życzeń! Ile Świąt tyle nowych nadziei. I choć przynoszą również tyle rozczarowania i nieziszczonych życzeń, niemniej mają w sobie jakąś dziwną, prawie cudowną moc stworzenia w nas psychicznej myśli czynów wieli, olśniewającej znowu promieniem nadziei, tem jaśniejszem, im na głębokiej oparte wierze w Boga, w przyszłość i we własne czyny!
Pierwsze: Święta Bożego Narodzenia 1939/1940 [jak wspomina Ignacy Joachimiak] spędziliśmy w nastroju strasznego przygnębienia. Jedzenie, które wydano nam w święta, nie różniło się niczym od normalnych racji obozowych. Otrzymaliśmy tylko wodę i brukiew. Te trzy dni świat były wolne od pracy w obozie. Próbowaliśmy śpiewać kolędy, ustawiliśmy jakąś choinkę..

W czasie przemówienia księdza słychać było ciche szlochy. Kiedy jednak zaintonowaliśmy „Lulajże Jezuniu”, wszczął się gremialny ryk, który udzielił się również nam, powodując zakończenie śpiewu.
W obdarowywanych z okazji świąt kartkach przekazywano sobie życzenia, czasem w formie wiersza, w których zawierano cała tęsknotę za wolnością i bliskimi:
W tę cichą wigilijną noc
Zapomnijcie o krwawym znoju
Przyjmijcie mych życzeń moc
Życzeń szczęścia i pokoju.
Spójrzcie, jak na boskim niebie
Dwie gwiazdki się żarzą.
Drogie serca, tak blisko siebie
Zawsze o sobie marzą.
Spójrzcie w srebrzystą nocną dal
Gdzie kolczaste druty lśnią
Tam tęsknota, smutek, żal,
Swe skargi dziś do żłóbka ślą.
Przyjdź o Jezu Betlejemski
Dziś do nas ze swej stajenki,
I pociesz wierny Ci lud
Bo cierpi niewolę i głód

Stutthof, kartka zrobiona przez więźnia Macieja Gwiazdę, 1940

4861070BcMCjQZCAAE1CH2.jpg
 

fiodor99

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
24 Listopad 2011
Posty
870
Reakcje/Polubienia
86
Miasto
25° 47' N 80° 13' W
Husaria - chluba i duma Polski, która przez dwa stulecia wiodła wojska Rzeczypospolitej od zwycięstwa do zwycięstwa. Dzięki niej rozbijaliśmy kilkunastokrotnie liczniejszych wrogów, a broniliśmy się przed nieprzyjacielem przeważającym nawet 100-150-krotnie!
W opiniach siedemnastowiecznych statystów (mężów stanu, polityków, dowódców - przyp. red.) była najlepszą i najpiękniejszą kawalerią świata. Zazdrościli nam jej obcy monarchowie, podziwiali cudzoziemcy. Na przykład angielski poseł do króla Jana III Sobieskiego, po obejrzeniu husarii pisał:

"[...] to wojsko jest najświetniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziano. [...] gdy szarżują, to pędzą pełną szybkością z pochylonymi kopiami tak, że nic nie jest w stanie ustać przed nimi. Nigdy nie widziałem piękniejszego widoku." A król Szwecji Gustaw II Adolf miał rzec: "O gdybym miał taką jazdę; z moją piechotą obozowałbym tego roku w Konstantynopolu!"

Bez dwóch zdań husaria pozostaje najskuteczniejszą formacją w dziejach Polski i jest jedną z najskuteczniejszych w dziejach świata. Jej widok wciąż fascynuje swym pięknem i unikalnością.
wp_husaria_infografika_635.jpeg

Charakterystycznym elementem wyglądu były skrzydła, po których husarię rozpoznaje niemal każdy Polak. Skrzydeł używano nie tylko na paradach, ale także i w bitwach, na co mamy dziś wystarczająco wiele dowodów. Dodać jednak trzeba, że przynajmniej od połowy XVII w. skrzydła nosili tylko pocztowi (czyli szeregowi) husarscy i nie wyglądały one wówczas tak, jak to pokazują filmy "Ogniem i Mieczem", "Potop", czy "Pan Wołodyjowski". Wysokie, wygięte nad głowami skrzydła, podobne do tych filmowych, to dopiero wiek XVIII. Takich w bitwach nie noszono.Skrzydeł używano tak dla okazałości, jak i dla postrachu nieprzyjaciela. Wykazano, że ich widok płoszy konie.

Husaria swoje sukcesy zawdzięczała splotowi wielu czynników. Najważniejsze to dobre dowodzenie i jakość (wysokie morale, wyszkolenie, fizyczne predyspozycje) zaciągających się do niej ludzi. Wśród rycerzy polskich byli nawet tacy, co w pełnym uzbrojeniu przeskakiwali przez konie. Do nich to należał Wojciech Łochocki, cześnik ziemi dobrzyńskiej, "mąż takiej siły i chybkości, że w zbroi tak jak do potrzeby [bitwy], konia przeskakiwał". Popisywał się on i w inny sposób: "dwiema chłopom kazał sobie ręcznik trzymać, jako mogli najwięcej [najwyżej], przez który on w ostrogach, tak jako na koniu siedział i w pancerzu, bez którego rzadko chodził, przeskoczył".

Husarze wydawali olbrzymie kwoty na najlepsze rumaki i broń. Najdroższe konie husarzy kosztowały równowartość ponad 1000 muszkietów, lub też 22 lekkich dział! Bogaty poczet husarski kosztował tyle, co drewniany most na Wiśle pod Warszawą.

Również broń była wyjątkowa. Husarze posługiwali się drążonymi w środku kopiami, których długość przekraczała czasem 6 metrów! Dzięki nim, rycerstwo polskie i litewskie obalało nawet pikinierów wyposażonych w długie spisy. Obalało też tezy zachodnioeuropejskich teoretyków wojskowości, którzy argumentowali, że konie zatrzymają się przed "lasem" pik. Rumaki husarzy nie tylko tego nie robiły, ale jak na przykład pod Kłuszynem w 1610 roku, taranowały swoimi piersiami i płoty i piki. Płaciły za to ranami i śmiercią, ale dzięki ich poświęceniu rycerstwo polskie dokonywało rzeczy niemożliwych.

Swoje sukcesy husaria zawdzięczała również ograniczonej skuteczności ówczesnej broni palnej. Wbrew i ówczesnym, i dzisiejszym wyobrażeniom, salwy muszkietowe były żenująco niecelne. To umożliwiało dojechanie do ostrzeliwującego się wroga i zniesienie go swoimi kopiami.

Kres sukcesom husarii nie przyniósł rozwój broni palnej, ale wykorzystanie przez piechotę przeszkód, których husaria pokonać nie mogła, na przykład kozłów hiszpańskich . Stojąc za nimi, bezpieczni piechurzy, mogli bez konsekwencji strzelać do szarżującego rycerstwa.
wp_kozly_hiszpanskie_635.jpeg


W opiniach siedemnastowiecznych statystów (mężów stanu, polityków, dowódców - przyp. red.) była najlepszą i najpiękniejszą kawalerią świata. Zazdrościli nam jej obcy monarchowie, podziwiali cudzoziemcy. Na przykład angielski poseł do króla Jana III Sobieskiego, po obejrzeniu husarii pisał:

"[...] to wojsko jest najświetniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziano. [...] gdy szarżują, to pędzą pełną szybkością z pochylonymi kopiami tak, że nic nie jest w stanie ustać przed nimi. Nigdy nie widziałem piękniejszego widoku." A król Szwecji Gustaw II Adolf miał rzec: "O gdybym miał taką jazdę; z moją piechotą obozowałbym tego roku w Konstantynopolu!"

Bez dwóch zdań husaria pozostaje najskuteczniejszą formacją w dziejach Polski i jest jedną z najskuteczniejszych w dziejach świata. Jej widok wciąż fascynuje swym pięknem i unikalnością.

Charakterystycznym elementem wyglądu były skrzydła, po których husarię rozpoznaje niemal każdy Polak. Skrzydeł używano nie tylko na paradach, ale także i w bitwach, na co mamy dziś wystarczająco wiele dowodów. Dodać jednak trzeba, że przynajmniej od połowy XVII w. skrzydła nosili tylko pocztowi (czyli szeregowi) husarscy i nie wyglądały one wówczas tak, jak to pokazują filmy "Ogniem i Mieczem", "Potop", czy "Pan Wołodyjowski". Wysokie, wygięte nad głowami skrzydła, podobne do tych filmowych, to dopiero wiek XVIII. Takich w bitwach nie noszono.Skrzydeł używano tak dla okazałości, jak i dla postrachu nieprzyjaciela. Wykazano, że ich widok płoszy konie.

Husaria swoje sukcesy zawdzięczała splotowi wielu czynników. Najważniejsze to dobre dowodzenie i jakość (wysokie morale, wyszkolenie, fizyczne predyspozycje) zaciągających się do niej ludzi. Wśród rycerzy polskich byli nawet tacy, co w pełnym uzbrojeniu przeskakiwali przez konie. Do nich to należał Wojciech Łochocki, cześnik ziemi dobrzyńskiej, "mąż takiej siły i chybkości, że w zbroi tak jak do potrzeby [bitwy], konia przeskakiwał". Popisywał się on i w inny sposób: "dwiema chłopom kazał sobie ręcznik trzymać, jako mogli najwięcej [najwyżej], przez który on w ostrogach, tak jako na koniu siedział i w pancerzu, bez którego rzadko chodził, przeskoczył".

Husarze wydawali olbrzymie kwoty na najlepsze rumaki i broń. Najdroższe konie husarzy kosztowały równowartość ponad 1000 muszkietów, lub też 22 lekkich dział! Bogaty poczet husarski kosztował tyle, co drewniany most na Wiśle pod Warszawą.

Również broń była wyjątkowa. Husarze posługiwali się drążonymi w środku kopiami, których długość przekraczała czasem 6 metrów! Dzięki nim, rycerstwo polskie i litewskie obalało nawet pikinierów wyposażonych w długie spisy. Obalało też tezy zachodnioeuropejskich teoretyków wojskowości, którzy argumentowali, że konie zatrzymają się przed "lasem" pik. Rumaki husarzy nie tylko tego nie robiły, ale jak na przykład pod Kłuszynem w 1610 roku, taranowały swoimi piersiami i płoty i piki. Płaciły za to ranami i śmiercią, ale dzięki ich poświęceniu rycerstwo polskie dokonywało rzeczy niemożliwych.

Swoje sukcesy husaria zawdzięczała również ograniczonej skuteczności ówczesnej broni palnej. Wbrew i ówczesnym, i dzisiejszym wyobrażeniom, salwy muszkietowe były żenująco niecelne. To umożliwiało dojechanie do ostrzeliwującego się wroga i zniesienie go swoimi kopiami.

Kres sukcesom husarii nie przyniósł rozwój broni palnej, ale wykorzystanie przez piechotę przeszkód, których husaria pokonać nie mogła, na przykład kozłów hiszpańskich . Stojąc za nimi, bezpieczni piechurzy, mogli bez konsekwencji strzelać do szarżującego rycerstwa.
Kozły hiszpańskie

Kozły hiszpańskie dariocaballeros.blogspot.com
Husaria w Polsce istniała niemal trzy stulecia (XVI-XVIII w.), przy czym pierwsze dwa stulecia to okres jej chwały i wielkich czynów bojowych. Rzadko która formacja w historii świata, przez tak długi czas utrzymywała się na szczycie. Żołnierze Aleksandra Wielkiego, Napoleona, czy Karola XII, oni wszyscy mieli swoje wielkie chwile, lecz trwały one mniej więcej... dwie dekady. Tymczasem husaria odnosiła spektakularne sukcesy przez dwa stulecia. A że wszystko ma swój kres, tak i przyszedł czas na husarię. Mimo to pozostaje mały niedosyt i żal. Żal, gdyż jeszcze w czasach Napoleona, kawaleria odziana w kirysy, wciąż była bardzo użyteczna, a sami kirasjerzy przetrwali w Europie aż do pierwszej wojny światowej. W tych jednak czasach, chwałę i sławę polskiej kopii po husarzach przejęli ułani.
źródło: wirtualna polska dr Radosław Sikora
W historii nie tylko dostawaliśmy łupnia, ale i go zadawaliśmy :D
:england
 

fiodor99

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
24 Listopad 2011
Posty
870
Reakcje/Polubienia
86
Miasto
25° 47' N 80° 13' W
Warszawa przed wybuchem powstania styczniowego

Jak ze stanu otępienia po klęsce powstania listopadowego i po popadnięciu w służalcza uległość wobec cara, w Warszawie znów odżyły nastroje patriotyczne i nadzieje na niepodległość - pisze w swojej nowej książce historyk Jarosław Szarek.

0002R2PNIVTLGKFI-C116-F4.jpg

Artur Grottger "Losowanie rekrutów", rysunek z cyklu "Wojna" z 1866 roku. Reprodukcja: Marek Skorupski
/Agencja FORUM

Publikacja Jarosława Szarka "Powstanie Styczniowe. Zryw wolnych Polaków" (Wydawnictwo AA, Kraków 2013) opisuje stan ducha i umysłu mieszkańców Królestwa Polskiego, złamanych klęską powstania 1830 r. Jak w warunkach całkowitej zależności w ramach rosyjskiego imperium, mogły odżyć nastroje patriotyczne i rzucić po raz kolejny do walki dziesiątki tysięcy młodych ludzi? Dlaczego nie pozostawiające złudzeń słowa cara Aleksandra II "żadnych marzeń, panowie, żadnych marzeń" popchnęły Polaków do konspiracji i przygotowania kolejnego powstania?

Obudzone marzenia o Niepodległej

"Noce spędzone na orgiach i pijatyce, dni do południa przespane, po przebudzeniu znów pijatyka i hulanki, w przerwach między jedną a drugą libacją wybryki dobrego humoru, wprawiające w zdumienie poczciwych warszawskich mieszczuchów" - taki był sposób na "zobojętnienie" warszawskiej młodzieży, wymyślony przez Ignatija Turkułła, rosyjskiego ministra do spraw Królestwa w pierwszej połowie lat 50. XIX wieku.

Groza - o której przypominała górująca nad miastem Cytadela i kozacy na ulicach - dobra była dla starszych. Dla młodych wymyślono "hulanki", a jeszcze gdy ten czy inny młodzieniec okazał się bardziej cyniczny od ministra Turkułła - którego po nocach spotkać można było w "najbrudniejszych kawiarniach, gdzie wzbudzał podziw ówczesnej, tłumnie zapełniającej biura młodzieży", awans i posada były pewne.

Gdy zaś miasto odwiedzał car, wiwatom i balom nie było końca. "Nikt nie mógł wątpić o wiernopoddaństwie Warszawy. Tresura zrobiła swoje..." - notował Tomasz Burzyński, student Szkoły Sztuk Pięknych. Pisał o czasach kiedy "lojalność naszą zmieniliśmy na służalczość, której by się powstydził najprawowierniejszy, urodzony carski poddany".

Tymczasem Rosja przegrała w upokarzający sposób wojnę krymską. Kolos okazał się mieć gliniane nogi. Wojsko maszerujące na Krym nie mogło tam dotrzeć na czas. Nowe drogi okazały się istnieć tylko na mapach. Wydane na nie miliony przepadły w prywatnych kieszeniach. Takim państwem nie dało się sprawnie rządzić, dlatego nowy car, Aleksander II, zapowiedział reformy.

"Przypatrzcie się ludom węgierskiej krainy"

W maju 1856 roku przybył do Warszawy. Ta przyjęła "go nie już z zapałem, ale pewnego rodzaju szałem, a złośliwi mówili, że ludzie przodujący wówczas narodowi przeszli w okazaniu swoich wiernopoddańczych uczuć poza wszelkie możliwe granice. Zdawało się, że liberalny cesarz, bo taką miał opinię Aleksander, zarzuci kraj, a przynajmniej ich, łaskami. My, młodzi dorośliśmy na tyle, że nie przesądzając kwestii, co dla kraju zrobi car liberalny, chociaż te dwa wyrazy się wykluczają, potępialiśmy go stanowczo. Uprzejmość nie powinna posunąć się do zaparcia się własnej godności, a gościnność - choćby nawet polska - powinna być polską i nie przypominać gościnności hord koczujących na stepie" - notował Burzyński.

Tak myślących była garstka. Tłumy nadal tańczyły i bawiły się, a car razem z nimi. Nazajutrz przyjął delegację Polaków. Ci usłyszeli, że jego ojciec Mikołaj II, tłumiąc Powstanie Listopadowe "zrobił dobrze", a na koniec: "żadnych marzeń, panowie, żadnych marzeń". Gdy jego słowa dotarły do wszystkich "kraj cały ocknął się, oprzytomniał".

Car obudził marzenia o Polsce...

Groza i hulaszcza szczepionka przestały działać. Zaczęły powstawać patriotyczne młodzieżowe kółka. Pogrzeb generałowej Sowińskiej - wdowie po bohaterskim obrońcy Woli z 1831 roku - przerodził się w czerwcu 1860 roku w pierwszą od trzydziestu lat, wielotysięczną manifestację młodzieży Warszawy.

Kilka miesięcy później cara odwiedzającego miasto witały już puste ulice, a wśród ludzi krążyły anegdoty i ulotki. "Pod jarzmem wrogów, co by zgnieść nas chcieli, / Gdy nam dopieka wciąż monarsza łaska, / Któż się tak stroi? Któż się tak weseli? / To podła gawiedź warszawska / Dla nich są obce klęski narodowe, / Obcą niedola tułaczy, / Lecz przyjazd cara, święto galowe, Wielki fajerwerk - wszystko dla nich znaczy! / Głupia gawiedzi, odrodne plemię" - szydzono, z tych, którzy służyli Moskwie. I dalej recytowano: "Przypatrz się ludom węgierskiej krainy, / Jak są do czynów szlachetnych gotowe, / Oni czczą święta - święta narodowe, / Ale na carskie nie spieszą festyny... / Toteż im wcześniej swoboda zaświeci, / Bo miłość kraju to najpierwsza cnota, / Oni są prawe swojej matki dzieci, / A my nikczemna, kacapska hołota".

Lud Warszawy zbojkotował carską wizytę, a już wkrótce - 29 listopada 1860 r., w trzydziestą rocznicę wybuchu Powstania Listopadowego - liczne rzesze zebrały się na Mszy św. na Lesznie u karmelitów. Po jej zakończeniu odśpiewano zapomnianą pieśń "Boże, coś Polskę" - po raz pierwszy ze słowami "Ojczyznę, wolność racz nam wrócić Panie", a na koniec "Jeszcze Polska nie zginęła"... Od tego momentu demonstracje patriotyczne i śpiewy zaczęto organizować w różnych kościołach.

W takiej atmosferze tysiące ludzi wyległy na ulice w trzydziestą rocznicę bitwy pod Grochowem, kiedy powstrzymano rosyjską armię idącą na stolicę w 1831 r. Nad zebranymi rzeszami rozwinięto ogromną chorągiew z Orłem i Pogonią. Wznoszono okrzyki "Trzeci Maj", "Precz z Moskalami". Ze śpiewem "Święty Boże" wkroczono na Rynek Starego Miasta, gdzie po raz pierwszy uderzyli kozacy, płazując szablami. Wielu było rannych, część aresztowano.

Pod hasłami nawołującymi do ich zwolnienia wyruszyła procesja spod kościoła Karmelitów. Tym razem kozacy użyli broni. Padło pięciu zabitych. Ich pogrzeb 2 marca 1861 roku zgromadził niemal całą Warszawę i stał się potężną manifestacją jedności narodu.
"Trzymajcie zawsze z narodem"

Pod wpływem tych wydarzeń Rosjanie wycofali wojsko z ulic. Powstała wtedy Delegacja Miejska - kolejna, obok Towarzystwa Rolniczego z Adamem Zamoyskim na czele, polska reprezentacja -, która wystosowała pismo do cara, pisząc w nim o braku niepodległości. Ten odpowiedział groźbą: "W żadnym razie nieporządkom faktycznie pobłażać nie będę".

Komitet Centralny Narodowy ogłosił się Tymczasowym Rządem Narodowym i wypowiedział wojnę „rządowi najezdniczemu”, jak określono Rosję w manifeście skierowanym do narodu. czytaj więcej

Petersburg poczynił jednak pewne ustępstwa, m.in. polonizując administrację. Nastały "polskie czasy" - okres patriotycznego uniesienia i nadziei. Od marca dyrektorem Komisji Wyznań i Oświecenia Publicznego w rządzie Królestwa Polskiego został margrabia Aleksander Wielopolski, rok później stanął na czele rządu. Nie ufali mu Rosjanie i Polacy. O swych rodakach powiedział: "Dla Polaków można czasem coś dobrego zrobić, ale z Polakami nigdy". To o nim śpiewał Przemysław Gintrowski: "Twej pogardy nikt ci nie wybaczy / Myśmy ciemni, zapalni i łzawi / A tyś dumny, tyś z nami nie raczył / W narodowym barszczu się pławić / Po co w twarze logiką nam chlustasz? / Nie czytaliśmy Hegla jaśnie panie / Dla nas Szopen - groch i kapusta / I od czasu do czasu powstanie...".

Wielopolski, chcąc uspokoić nastroje, przygotował "ustawę o zbiegowiskach". Po trzykrotnym wezwaniu do rozejścia się można było strzelać. Tym samym stał się odpowiedzialnym za masakrę, do jakiej doszło 8 kwietnia 1861 roku, kiedy padło co najmniej stu zabitych. Nazajutrz Warszawa wyglądała jak wymarła, na ulicach było tylko wojsko. Rozpoczął się czas represji. Polacy odpowiedzieli żałobą narodową.

Nie powstrzymało to patriotycznych manifestacji, które zaczęto organizować na prowincji Królestwa, na Litwie, Rusi i w Galicji. Potężnym narodowym wystąpieniem - z udziałem tysięcy włościan przybyłych z prowincji - stał się w październiku 1861 roku pogrzeb sędziwego ks. abpa Antoniego Fijałkowskiego - uczestnika Powstania Listopadowego. Na kilka dni przed śmiercią przemówił jeszcze do duchowieństwa: "Umierającym proszę i zaklinam was głosem, trzymajcie zawsze z narodem; starajcie się, jako pasterze ludu bronić sprawy wspólnej ojczyzny i nie zapominajcie nigdy, że jesteście Polakami".
"Wstępuję na służbę Ojczyzny"

Władze nie myślały jednak o ustępstwach i 14 października 1861 roku wprowadziły stan wojenny. Wojsko aresztowało ponad 1,5 tysiąca mężczyzn w kościołach. W proteście kuria arcybiskupia zamknęła wszystkie świątynie.

Obwieszczenie urzędowe o poborze wojskowym w Królestwie Polskim zostało opublikowane w warszawskim „Dzienniku Powszechnym” 6 października 1862 roku. Jeszcze w grudniu gubernatorzy otrzymali tajną instrukcję jednoznacznie określającą cel branki : „pozbycie się ludności przyczyniającej się przez... czytaj więcej

Podobnie uczynili pastorzy i rabini. Wielu duchownych trafiło za kraty.

Nie powstrzymało to stale rozbudowującej się konspiracji skupionej w dwu obozach: radykalnych czerwonych z Komitetem Centralnym Narodowym kierowanym przez Jarosława Dąbrowskiego i białych na czele z Dyrekcją Krajową. Czerwoni byli zdecydowani wywołać powstanie, biali natomiast uważali, że jest za wcześnie na czyn zbrojny.

W połowie 1862 roku na ulicach Warszawy stanęły szubienice, na których zawisły ciała sprawców nieudanych zamachów na namiestnika, wielkiego księcia Konstantego oraz na Wielopolskiego. Rosły szeregi konspiratorów przysięgających na krucyfiks: "Od dziś dnia wstępuję na służbę Ojczyzny, wszystko, co mam, jej poświęcając. Będę posłusznym Władzy Narodowej w osobie wskazanego mi naczelnika i na pierwsze wezwanie stawię się, nie zwlekając ani chwili...".

Na ulicach było coraz więcej wojska ściągniętego z Rosji, planowano budowę koszarowej dzielnicy w centrum miasta. Wielopolski chciał jeszcze zniweczyć powstańcze przygotowania, "rozcinając wrzód". Na początku października 1862 roku ogłosił "brankę", czyli pobór do carskiej armii na 20 lat. Tym razem rekruta miano nie losować, ale listy miały przygotować same władze. Nie było tajemnicą, kto się na nich znajdzie.
źródło: interia.pl
 

fiodor99

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
24 Listopad 2011
Posty
870
Reakcje/Polubienia
86
Miasto
25° 47' N 80° 13' W
26 stycznia zmarł w wieku 90 lat Zdzisław Rachtan -„Halny” - jeden z ostatnich żołnierzy zgrupowań partyzanckich majora Jana Piwnika -„Ponurego” w Górach Świętokrzyskich.

dc48dc3ac3ee55bf64dc428bcdd3f9e1.jpg


Poznaliśmy się w 1988 roku, kiedy był jednym z głównych organizatorów niezwykle uroczystego powtórnego pogrzebu „Ponurego” na Wykusie i w Wąchocku. Współpracowałem z nim wówczas, ponieważ kombatantów Armii Krajowej dzielnie wspierał wtedy niejawny Ruch Harcerski Rzeczypospolitej. Był zachwycony naszym entuzjazmem i sprawnością w działaniu.

„Halny” był jednym z pomysłodawców i inicjatorów ufundowania kapliczki Matki Bożej Bolesnej na Wykusie - pierwszego w Polsce pomnika poświęconego AK. Przez wiele lat przygotowywał tam spotkania weteranów Polski Podziemnej, na które przybywali nie tylko żołnierze mjr. Piwnika ale także z innych oddziałów oraz przedstawiciele opozycji niepodległościowej.
Z inicjatywy kierowanego przez niego środowiska w 1984 roku na rynku w Wąchocku stanął pierwszy w Polsce figuratywny pomnik oficera AK, oczywiście „Ponurego”.

Od 1979 roku „Halny” był członkiem nieformalnego Społecznego Komitetu Uczczenia Pamięci Generała Stefana Roweckiego-„Grota” i Jego Żołnierzy. Należał do grona założycieli Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, był honorowym prezesem Środowiska Świętokrzyskich Zgrupowań Partyzanckich Armii Krajowej „Ponury”-„Nurt”.

Za swoje zasługi tak wojenne, jak kombatanckie został odznaczony m.in. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski (w 2008 roku), Krzyżem Kawalerskim Orderu Wojennego Virtuti Militari (w 1944), Krzyżem Walecznych w (1945), Krzyżem Armii Krajowej (w 1961), w ubiegłym roku wyróżniono go nagrodą Kustosz Pamięci Narodowej.
źródło:

Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!
 

fiodor99

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
24 Listopad 2011
Posty
870
Reakcje/Polubienia
86
Miasto
25° 47' N 80° 13' W
Nie żyje gen. Stefan Bałuk "Starba" - fotoreporter wojenny, cichociemny, uczestnik powstania warszawskiego i honorowy obywatel stolicy. O śmierci generała poinformowała przewodnicząca rady Ewa Malinowska-Grupińska podczas czwartkowej sesji rady Warszawy.

Pamięć zmarłego dziś generała radni uczcili minutą ciszy.

Stefan Bałuk "Starba" urodził się w 1914 r. w Warszawie. 15 stycznia obchodził setne urodziny. Był absolwentem stołecznego gimnazjum im. Zamoyskiego i Wydziału Finansowo-Ekonomicznego Szkoły Nauk Politycznych w Warszawie. W 1939 r. studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. We wrześniu 1939 r., po przedostaniu się do Francji, znalazł się w 10. Brygadzie Kawalerii Pancernej gen. Stanisława Maczka.

51278-601381391083757.jpg


W 1944 r., po ukończeniu dwuletniego szkolenia wywiadowczo-dywersyjnego cichociemnych Polskiej Szkoły Wywiadu w Glasgow i kursu spadochronowego w Ringway, został 9 kwietnia zrzucony nad Polską. Podjął w konspiracji służbę w Wydziale Legalizacji Oddziału II Komendy Głównej AK, gdzie zajmował się m.in. podrabianiem dokumentów i wywiadem. Sporządził dokumentację fotograficzną niemieckich umocnień w Warszawie. W powstaniu warszawskim walczył w plutonie "Agaton" batalionu "Pięść" zgrupowania Radosław, następnie w oddziale osłonowym Komendy Głównej AK. Dokumentował życie powstańcze na zdjęciach.
źródło:

Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!
Odchodzą ostatni z pokolenia Tytanów. CZEŚĆ I CHWAŁA BOHATEROM
 
A

Anonymous

Akcja trwała sto sekund.

6799991BfZWTK6CQAAkWZc.png


Kutschera był dowódcą SS i policji, fanatycznym nazistą, który organizował masowe egzekucje w Warszawie, wprowadził terror na niespotykaną dotąd skalę. Obwieszczeń o wyrokach śmierci nigdy nie podpisywał nazwiskiem, stąd też wywiad Armii Krajowej przez długi czas nie mógł ustalić jego nazwiska.

Na Kutscherę wydano wyrok śmierci. Jak mówi historyk wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Paweł Ukielski, akcja Kutschera jest najsłynniejsza akcją Polskiego Państwa Podziemnego przeciwko wysokiemu ranga oficerowi. Kutschera od września 1943 roku prowadził masową i brutalną akcję pacyfikacyjną wymierzoną w polskie podziemie. Niemal każdego dnia pojawiały się informacje o masowych rozstrzelaniach.

Wyrok wykonał oddział specjalny PEGAZ dowodzony przez Bronisława Pietraszewicza pseudonim Lot. Akcja odbyła się "pod nosem" Gestapo i SS. Kutschera został zabity, a wraz z nim zginęło 4 innych Niemców, 9 zostało rannych.

Dzień po zamachu na Kutscherę rozstrzelano stu zakładników, akcje odwetowe trwały do połowy lutego, ale potem Niemcy zaniechali masowych egzekucji. "Znaczenie dla cywilnego życia w Warszawie było bardzo ważne, ponieważ po akcjach odwetowych łapanki i masowe egzekucje praktycznie ustały" - mówi Paweł Ukielski.
Podczas akcji ciężko ranny został wykonawca wyroku Lot, a także Cichy - obaj zmarli kilka dni później. Natomiast Sokół i Juno osaczeni przez Niemców na moście skoczyli do Wisły i zginęli.

Ostatnimi żyjącymi uczestnikami akcji są Maria Stypułkowska-Chojecka pseudonim Kama oraz Elżbieta Dziębowska pseudonim Dewajtis.

 

fiodor99

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
24 Listopad 2011
Posty
870
Reakcje/Polubienia
86
Miasto
25° 47' N 80° 13' W
569049012cb93ccf2533f7ef660d2032.jpg


Czy zbrodni w Koniuchach na Nowogródczyźnie dokonało żydowskie społeczeństwo? Czy podczas rocznicy mordu prezydent Izraela przeprasza Polaków za Koniuchy?

- pisze Tadeusz M. Płużański w artykule na łamach "Najwyższego Czasu!".

Historyk opisuje przemilczaną zbrodnię na mieszkańcach nowogródzkiej wsi dokonaną w pierwszej połowie 1944 roku. Płużański przypomina dokumenty Instytutu Pamięci Narodowej poświęcone tej sprawie:

Wieś Koniuchy położona była na skraju Puszczy Rudnickiej, w której swoje bazy posiadały liczne oddziały partyzantów sowieckich. Członkowie tych oddziałów dokonywali częstych napadów na okoliczne wsie i kolonie, w tym i na Koniuchy. Celem napadów był zabór mienia miejscowej ludności, głównie ubrań, butów, bydła, zapasów mąki. W czasie napadów stosowano przemoc wobec właścicieli rabowanego mienia. Mieszkańcy Koniuch zorganizowali samoobronę.

Miejscowi chłopi pilnowali wsi, uniemożliwiając tym samym dalsze grabieże. Z tego powodu w nocy z 28 na 29 stycznia 1944 r. grupa partyzantów sowieckich z Puszczy Rudnickiej nocą okrążyła wieś. Nad ranem przy użyciu pocisków zapalających niszczono zabudowania wiejskie i rozstrzeliwano wybiegających z niej mieszkańców - mężczyzn, kobiety i dzieci. Łącznie spłonęła większość domów. Zabito od 36 do 50-ciu osób, część mieszkańców została ranna.

- przypomina Płużański, dodając, że w skład grupy wchodziło ok. 50 Żydów.

Publicysta m.in. tygodnika "wSieci" opisuje, jak do zbrodni zupełnie bez żenady przyznawali się "partyzanci". Jeden z nich, "partyzant" Chaim Lazar, w wydanej w 1985 r. w Nowym Jorku książce "Zniszczenie i opór" napisał:

Sztab Brygady zdecydował zrównać Koniuchy z ziemią, aby dać przykład innym. Pewnego wieczoru 120 najlepszych partyzantów ze wszystkich obozów, uzbrojonych w najlepszą broń, wyruszyło w stronę tej wsi. Między nimi było około 50 Żydów [z tzw. Brygady Wileńskiej – oprócz tego Żydzi z tzw. Brygady Litewskiej także uczestniczyli w tej akcji], którymi dowodził Jaakow (Jakub) Prenner. O północy dotarli w okolicę wioski i zajęli pozycje wyjściowe. Mieli rozkaz, aby nie darować nikomu życia. Nawet bydło i nierogacizna miały być wybite (…). Przygotowanymi zawczasu pochodniami partyzanci palili domy, stajnie, magazyny, gęsto ostrzeliwując siedliska ludzkie. (…) Półnadzy chłopi wyskakiwali przez okna i usiłowali uciekać. Ale zewsząd czekały ich śmiertelne pociski. Wielu z nich wskoczyło do rzeki, aby przepłynąć na drugą stronę, ale tam też spotkał ich taki sam los. Nasz oddział otrzymał rozkaz, aby zniszczyć wszystko, co się rusza, i zamienić wieś w popioły

- czytamy na łamach "Najwyższego Czasu!".

Relacje o zbrodni znalazły się także w innej cytowanej w liście relacji pochodzącej z książki Richa Cohena "The Avengers" ("Mściciele"), wydanej w Nowym Jorku w 2000 r.:

Koniuchy były wioską o zakurzonych drogach i osiadłych w ziemi, nie pomalowanych domach. (...) Partyzanci Rosjanie, Litwini i Żydzi zaatakowali Koniuchy od strony pól, a słońce świeciło im w plecy. Odezwał się ogień z wież strażniczych. Partyzanci odpowiedzieli ogniem. Chłopi uciekli do swych domów. Partyzanci wrzucili granaty na dachy, a w domach wystrzeliły płomienie. Chłopi wybiegali drzwiami i biegli drogą. Partyzanci ich gonili, strzelając do mężczyzn, kobiet i dzieci. Większość chłopów biegło w stronę niemieckiego garnizonu, a więc przez cmentarz na skraju miasta. Komandir partyzantów przewidział to i dlatego nakazał kilku swoim ludziom schować się przy grobach. Gdy ci partyzanci otworzyli ogień, chłopi zawrócili i wpadli w ręce żołnierzy, którzy ścigali ich z drugiej strony. Setki chłopów zginęło złapanych w ogień krzyżowy"

- cytuje Płużański.

Historyk przypomina, kim byli napastnicy określani w co drugim zdaniu mianem "partyzantów". Była to tzw. partyzantka sowiecka, a zbrodnia na Polakach mogła mieć związek z tym, że polscy mieszkańcy mogli być związani z podziemiem niepodległościowym.

Udział w mordzie grupy Jakuba Prennera określanej pieszczotliwą nazwą "Śmierć faszystom" potwierdza dziennik "partyzantów" żydowskich pt. "Operations Diary of a Jewish Partisan Unit in Rudniki Forest". Jest tu mowa o tzw. Litewskiej Brygadzie Shmuela Kaplinsky'ego, nazywanej "Ku Zwycięstwu"

- przypomina Płużański.

I opisuje niezwykle charakterystyczne zachowanie "Gazety Wyborczej" i innych mainstreamowych mediów.

I tym razem "Gazeta Wyborcza" pokazała, że wybiórczo podchodzi do rzeczywistości. Sprawę brutalnego mordu na polskich mieszkańcach wsi Koniuch dostrzegła dopiero po kilku miesiącach od jej nagłośnienia. Ale co tu się dziwić - na Koniuchach nie da się zrobić geszeftu tak jak na Jedwabnem. (...) Oczywiście w przypadku Koniuch nie ma mowy o żadnych wypowiedziach autorytetów moralnych, żadnych polemikach. Najwyraźniej "Wyborcza" uznała, że sprawa - jako marginalna - nie jest tego godna. Dlaczego? Mordu dokonali nie Polacy na Żydach, ale Żydzi na Polakach

- puentuje Płużański.

Historyk zastanawia się nad analogiami obu przypadków:

Powstaje pytanie, czy przebaczenie ma obejmować tylko jedną stronę "dialogu polsko-żydowskiego"? Ponadto Koniuchy nie są jedynym przykładem zbrodni dokonanych przez Żydów na ludności polskiej. Polacy nie mają jednak takiego lobby, żeby wymóc "akt skruchy" (określenie Piotra Pacewicza z "Wyborczej") jeszcze przed zbadaniem tych mordów

- kończy Płużański.
 

Areopagita

Bardzo aktywny
Zasłużony
Dołączył
18 Sierpień 2010
Posty
1046
Reakcje/Polubienia
15
Miasto
różne
Miasto z Morza

Dzisiaj mija 88 rocznica otrzymania przez Gdynię praw miejskich. Miało to miejsce 10 lutego 1926 roku

Dla upamiętnienia tego wydarzenia jedna z centralnych ulic początkowo małej Gdyni nosi miano 10 lutego. Warto jednak pamiętać, że początki Gdyni sięgają co najmniej 1253 roku.

220px-POL_Gdynia_COA.svg.png


Gdynia, szybko rozwijająca się, stała się w międzywojniu naszym morskim oknem na świat, alternatywą dla WMG. Była symbolem polskiego sukcesu, pokazem tego co potrafią polscy inżynierowie, budowniczy, do czego zdolny jest nasz naród. W momencie otrzymania praw miejskich miała 12 tyś. mieszkańców, w 1939 roku już 127 000. Chwała im i chwałą mojemu miastu!


Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!

5915152-budowa-portu-marynarki-wojennej-900-693.jpg


5915123-tralowce-orp-rybitwa-czajka-900-607.jpg


Gdynia_Dworzec_Morski.jpg


5915812-gdynia-900-600.jpg


Gdyni_niebie_5793910.jpg


Ulica Świętojańska nocą, autor Błażej Maziarz.

zdjecia_z_gdyni_08.JPG


Ze strony

Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!


Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!

220px-POL_Gdynia-Chylonia_COA.svg.png



Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!


Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!
 

antbil007

Bardzo aktywny
Fąfel
Dołączył
11 Czerwiec 2010
Posty
6032
Reakcje/Polubienia
4460
Miasto
Polska
Re: Miasto z Morza

Areopagita napisał:
Dzisiaj mija 88 rocznica otrzymania przez Gdynię praw miejskich. Miało to miejsce 10 lutego 1926 roku

Brakuje Batorego, Dworca Morskiego, Wielkich Pożegnań i Góralu, czy Ci nie żal :( :( :(

2228893_orig.jpg


ale za to mamy: PPNT - Pomorski Park Naukowo-Technologiczny, do utrzymania :szydera

RyQSGY1.jpg

foto: ronet.pl
 
Status
Zamknięty.
Do góry