Wojna w Ukrainie

pstrykoff

Bardzo aktywny
Dołączył
5 Maj 2015
Posty
676
Reakcje/Polubienia
880
Postanowiłem podzielić się pewną historią.
Pod koniec ubiegłego roku, na jednym z moich biegarskich wypadów po lesie natknąłem się na spacerującego człowieka. Zagadnął coś do mnie łamanym polskim, z wyraźnym akcentem z za naszej wschodniej granicy. Zrozumiałem, że szuka sklepu. Człowiek z butelką wody w dłoni w środku lasu szuka sklepu - trochę surrealistyczne.
Okazało się, że niedaleko jest budowa na której pracuje, a właściwie teraz to tylko pilnuje całego tarabanu - bo na niego padło - a jego ziomkowie wyjechali na dłużej do Ukrainy na Święta Bożonarodzeniowe. No i wybrał się po zakupy, i nie znając dobrze okolicy, zabłądził.
No cóż, wytłumaczyłem mu i pokazałem drogę, w międzyczasie pogaworzyliśmy - na tyle na ile znam ruski - o tym czy wejdą czy nie wejdą do Ukrainy i jaki to Putin zły, jeszcze w międzyczasie okazało się, że nie zostało mu zbyt dużo kasy. Więc poprosił o pożyczkę - na fajki - wyciągając swój paszport ażebym nie uznał go za naciągacza. Oczywiście nie zamierzałem lustrować danych osobowych jakiegoś obcego gościa i to nie ze względu na RODO czy cyrylicę, lecz po prostu, po co mi to.
- No OK. - mówię.
Po czym z trochę zakłopotaną miną poprosił jeszcze o jakąś "zobowkę" (jakoś tak to zabrzmiało)? Zachodzę w głowę o co chodzi? Po kilkunastu sekundach wertowania w twardym dysku galarety mózgu dochodzę do wniosku, ze nie znam takiego słowa i pokazuję mu wyraźnym gestem rezygnacji, że nie wiem o co chodzi.
Więc powtórzył jeszcze ze trzy razy ten sam wyraz za każdym razem wolniej i wyraźniej, jakby myślał, że jak ktoś powtórzy 100 razy po mandaryńsku jakieś słowo, choćby z perfekcyjną dykcją, komuś kto ni w ząb po mandaryńsku, to za 101. razem załapie.
Po nieudanych próbach pseudo translacji zaczął się zastanawiać - a w między czasie pod nosem zazgrzytało coś jak nasze k**wa - po czym padło słowo, które w naszej - i nie tylko - kulturze jest tak łatwo oceniane, a w zależności od okoliczności stygmatyzowane, czyli: - "półlitra".
Aaaa... mówię, a właściwie bąkam. Bo z jednej strony człowiek w potrzebie, jakaś tam samotność doskwiera no i prosi o atrybuty pierwszej pomocy w takich sytuacjach. Z drugiej, mówię sobie, że nie są to rzeczy niezbędne, lecz zważywszy na okoliczności... daleko od domu i rodziny... - OK.
Mówię mu, że sam to kupię bo i tak biegam, więc potraktuję to jak wydłużony trening, tym bardziej, że była ładna pogoda.
Wymieniliśmy się numerami telefonów, że jak będę z powrotem to dryndnę, gdyż do pierwszej cywilizacji shopowej było trochę drogi.

Sytuacja bawienia się w obwoźnego maratończyka powtórzyła się jeszcze raz - po tygodniu. W okolicznym sklepiku, gdzie zazwyczaj kupuję przysłowiowe mleko, chleb, piwo i wodę, ale nie wodę przez o z kreską, sprzedawczyni trochę zajęło upewnienie się, że ja, to ja, i w dodatku te fajki..., które rzuciłem dekadę temu. Jak zobaczyłem ten oceniający wzrok, odruchowo zacząłem się tłumaczyć, że to dla znajomego Ukraińca spotkanego w lesie. Po niedowierzającym wyrazie jej twarzy zrozumiałem, że tylko pogorszyłem sytuację w oczach okolicznej delfickiej wyroczni. Oczywiście wali mnie to.
Nie chcę twierdzić, że się nie wiadomo jak zaprzyjaźniłem z człowiekiem, ale jakiś ślad po takich niecodziennych sytuacjach zostaje.
No ale kontakt się urwał.
Aż tu niedawno zadzwonił do mnie - już z Ukrainy - wypytując o możliwość znalezienia w okolicy lokum dla żony i dziecka.
Dałem mu namiary na różne miejsca, jak też na ośrodki organizowane przez wojewodów czy marszałków - przy jednym takim telefonie do całodobowej informacji rozkleiłem się i głos mi się łamał, a w gardle jakbym miał jakiś gul (to reakcja na skale pomocy i zapotrzebowań) - lecz nie był jeszcze zdecydowany, choć już nad ich głowami - pomimo zbliżającej się wiosny - zamiast kluczy Żurawi, metalowa śmierć; na razie przelotem.
I tak sporadycznie kontaktowaliśmy się przez dwa i pół tygodnia.
Aż tu nagle, ani SMS-y nie mają potwierdzenia doręczenia, ani nikt nie odbiera telefonu. K**wa...!?
Wszystkim - rodzinie i znajomym, zaczęła pracować wyobraźnia; choć po tym co się słyszy i widzi w przekazach, o to nietrudno.
W takich sytuacjach bardziej odczuwa się grozę tego, co się dzieje. I co dziwne, w każdym internetowym filmiku z pola bitew w Ukrainie słyszę teraz jakby ten sam głos z tym charakterystycznym akcentem człowieka, którego spotkałem swego czasu na leśnej ścieżce.
A "Raport Doręczenia" nadal: "Oczekuje", lecz jestem przekonany, że prędzej czy później ukaże się: "Odebrano". Tak jak jestem przekonany, że nigdy nie odbiorą Wam i nam nadziei na uwolnienie się od tego cienia imperium zła.
I mam nadzieję, że wsio w pariadkie Michaił.
Musiałem to z siebie wyrzucić.
 
Ostatnia edycja:

Grandalf

Bardzo aktywny
Członek Załogi
Moderator
Dołączył
26 Maj 2015
Posty
19231
Reakcje/Polubienia
56016
Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!

Profesor Anna Raźny przedstawiła analizę, w której argumentuje, posiłkując się wybranymi przez siebie autorytetami, że wojna w Ukrainie jest starciem cywilizacji Zachodu i chrześcijańskiej. Przy czym z tekstu jasno wynika, która z cywilizacji, według profesor, ma w tym starciu słuszność.

"Triumfalny powrót Rosji do chrześcijaństwa po upadku komunizmu dokonał się w czasie, gdy Zachód odciął się od tych wartości i zanegował cywilizacyjne znaczenie łacińskiego Rzymu. Jego rolę w sposób naturalny przejęła Moskwa jako Trzeci Rzym" - twierdzi Raźny.
 

al

Marszałek Forum
Członek Załogi
Administrator
Dołączył
22 Lipiec 2012
Posty
10050
Reakcje/Polubienia
10683
Miasto
Somewhere over the rainbow.
Do góry