Po Francji teraz Amerykanie testują system ostrzegania internautów przed nielegalnym rozpowszechnianiem w sieci filmów, muzyki czy gier
Chcemy edukować, nie karać - tak tłumaczy na blogu Jill Lesser z organizacji Center for Copyright Infringement (CCI) odpowiedzialnej za nowy system. Na razie rusza pilotaż: główni dostawcy internetowi w USA będą ostrzegać swoich klientów, że nielegalnie rozpowszechniają gry czy filmy. W przeciwieństwie do wcześniejszych pomysłów z Francji, w których po trzecim występku chciano nawet odcinać dostęp do internetu, amerykańskie propozycje są znacznie mniej restrykcyjne.
Po pierwsze, mówią aż o sześciu ostrzeżeniach. Pierwsze mają mieć jedynie charakter upomnienia, trzecie i czwarte ostrzeżenie będzie wymuszało na kliencie potwierdzenie, że otrzymał informację i ma świadomość, czym grozi nielegalne rozpowszechnianie utworów chronionych prawem autorskim.
Dopiero gdy to nie poskutkuje, operatorzy sięgną po bardziej dotkliwe środki - jak np. spowolnienie internetowego łącza na dwie czy trzy doby. By się odwołać od decyzji operatora, trzeba będzie zapłacić 35 dol. (pieniądze zostaną zwrócone, jeśli się okaże, że internauta został błędnie oskarżony o rozpowszechnianie plików). A po co w ogóle opłata? Jak tłumaczą przedstawiciele Center for Copyright Infringement, system nazwany Copyright Alert System (CAS) ma działać u pięciu głównych operatorów internetowych: AT&T, Comcast, Verizon, Time Warner Cable oraz Cablevision. Krytycy już wskazują, że nie odstraszy to regularnie korzystających z sieci P2P. I Lesser to... potwierdza.
Zobacz jak działa system (film w wersji angielskiej)
- Chodzi nam o zwykłych internautów, którzy nie będą się chowali za publicznymi hotspotami czy korzystali z narzędzi uniemożliwiających identyfikację miejsca i adresu IP, z jakiego się łączą - mówi. Jak zapewnia CCI, ostrzeżenia nie będą też kierowane do operatorów bezpłatnych punktów dostępu do sieci (jak choćby kawiarnianej sieci Starbucks).
Nie jest jasne, co będzie z recydywistami - np. z ludźmi, którzy dostaną siedem i więcej ostrzeżeń. Organizatorzy systemu nie precyzują, czy będą pozywani przez właścicieli praw. Zapewniają jednak, że chodzi im przede wszystkim o edukację.
System CAS miał wejść w życie już w 2011 r. Ale operatorzy internetowi opóźniali to, jak mogli, swoje zrobiły też zniszczenia wywołane huraganem "Sandy". Na zmiany - czy prawne, czy edukację i uświadamianie internautów - wciąż naciskają organizacje branży fonograficznej czy filmowej. Np. w opublikowanym w poniedziałek raporcie o światowym rynku muzycznym IFPI narzekało, że wciąż ma zbyt małe wsparcie od rządów w walce z piractwem. - Nasz biznes jest wciąż podkopywany przez nielegalnie i bezpłatnie rozpowszechnianą muzykę. To problem, a rządy mają tu kluczową rolę do odegrania, by wymusić większą współpracę ze strony reklamodawców, wyszukiwarek internetowych, dostawców internetowych czy innych pośredników - oświadczyła Frances Moore, szefowa IFPI.
Organizacja chciałaby np. zmusić Google'a do tego, by na hasło "Adele MP3" wyskakiwały przede wszystkim linki do legalnie działających serwisów z muzyką. IFPI podkreśla też, że reklamodawcy powinni zwracać większą uwagę na to, na jakich serwisach wyświetlają się ich reklamy - i przywołuje przykład marki Levi's, która wycofała swoje reklamy (a co za tym idzie także pieniądze) z niektórych szemranych serwisów.
Zaloguj
lub
Zarejestruj się
aby zobaczyć!