Każda epoka ma swojego „seryjnego samobójcę”. Ostatnio czytałem książkę o Józefie Piłsudskim. Okazuje się, że w czasach II Rzeczypospolitej też grasował taki osobnik, ale to temat na inną historię.Dusiek napisał:Pytanie kiedy do Wojciecha Sumlińskiego zawitabo aż dziw bierze że ten człowiek jeszcze stąpa po ziemi .
Zaloguj lub Zarejestruj się aby zobaczyć!
Najlepszy (przynajmniej na ów czas) napoleonista świata używa alegorii gry karcianej, aby pokazać kilkuletnią partię, jaką stoczyli ze sobą „Mały Kapral” i jego wielki wróg – car Aleksander. Poker to nieprzypadkowa przenośnia; jakże często słyszymy o politycznym pokerze – grze pełnej bluffów, uników, wyrachowania, ale i prostego łutu szczęścia. Taką rozgrywkę, w całej jej pełni – od siłowych realiów wojen, po psychologiczne uwarunkowania protagonistów - śledzimy dzięki powieści. A, o czym wiedzą ci, którzy przegrali już wszystko kilka razy, poker wciąga; jeśli brydż to gra królewska, to właśnie poker jest cesarską.
Są trzy rzeczy, które robią wszyscy w Warszawie.
Po pierwsze, ludzie mówią. Mówią za dużo. Mówią bezładnie. Mówią o sobie nawzajem, za
swoimi plecami. Mówią, kto komu wisi pieniądze, kto kogo ostatnio wypierdolił z interesu.
Mówią, kto jest słaby, gdzie jest słaby, kiedy stał się słaby. Mówią o tym, co inni mówią
o innych. Mówią o tym, kto się z kim rucha. Kto kogo zdradził. Kto kogo porzucił. Mówią, aby
mówić. Mówią, mówią i mówią. Piją po to, aby mówić jeszcze więcej. Jeszcze głupiej.
Informacje przeciekają przez nich, lecą im z oczu, z uszu, spomiędzy nóg. Nieistotne i istotne. Te
powszechnie wiadome i te poufne. Wciąż mówią. Mówią, dopóki nie padną. Mówią po to, aby za
chwilę powiedzieć jeszcze więcej. Mówienie ich podnieca, rozszerza im źrenice, przyśpiesza
oddech, zwilża śluzówki. Gdy jest połączone z byciem słuchanym, wtedy staje się lepsze
i ważniejsze niż seks. Lepsze i ważniejsze, bo bardziej ekonomiczne. Mówienie różni się od
seksu zdecydowanie korzystniejszym stosunkiem energii zainwestowanej do energii uzyskanej.
Po drugie, ludzie handlują. W efekcie zarabiają albo dużo, albo *****. Jeśli wiedzą, jak
handlować, zarabiają dużo. Jeśli wydaje im się, że wiedzą, zarabiają *****. Handlują tym, co
wiedzą, tym, co mają, i tym, czego nie mają; handlują, chodząc, handlują, kłamiąc, pokazując się,
licząc, pisząc. Handlują swoimi pomysłami, wymyślając kampanie marketingowe, handlują
kondycją swoich stawów, rozwożąc pizzę albo wtykając ulotki burdeli za wycieraczki
samochodów. Są jak ślepe, puszczone za tropem psy. Nie widzą. Wąchają. Szukają pieniędzy.
Wyciągają je spomiędzy przerw między płytami chodnikowymi. Wyciskają je z powietrza,
z siebie nawzajem. Ale przede wszystkim ludzie handlują, mówiąc.
Po trzecie, ludzie w Warszawie wąchają kokainę. Właśnie tu wchodzę ja, cały na biało.
Kokainę walą wszyscy, których na to stać, i dosyć spory procent tych, których na to nie stać.
Walą prawnicy. Politycy. Lekarze. Właściciele przedsiębiorstw. Kierownicy przedsiębiorstw.
Menedżerowie niższego szczebla. Menedżerowie wyższego szczebla. Gwiazdy telewizji.
Pracownicy telewizji. Właściciele agencji reklamowych. Pracownicy agencji reklamowychFinansiści. Deweloperzy. Pisarze. Malarze. Muzycy. Publicyści. Fotograficy. Dziennikarze.
Producenci. Wydawcy. Restauratorzy. Bandyci. Adwokaci. Alfonsi. Kurwy. Hotelarze.
Wszyscy, wszyscy bez wyjątku walą kokainę. Nieważne, jak byłaby słaba, droga, pożeniona.
Wszyscy traktują ją jak rytuał. Jak gest. Jak oczywisty emblemat. Walenie kokainy jest jak
noszenie zegarka. Jak wracanie do domu taksówką. Jest jak mówienie i zarabianie pieniędzy. Jest
naturalną konsekwencją jednego i drugiego. Jest najlepszą pomocą i w jednym, i w drugim.
W Warszawie każdy ma trzy najważniejsze numery telefonów. Te numery są zawsze
w określonym porządku, jak miejsca na podium. Złoty medal należy do osób, które im płacą.
Brązowy do osób, z którymi właśnie sypiają. Ja mam srebro. Dla wszystkich ludzi, których mam
w komórce, jestem drugim najważniejszym numerem.
Dlatego nie ma sensu zadawać mi pytań, dlaczego, skoro jeżdżę z towarem od dziesięciu lat,
nigdy nie zostałem zawinięty.
Ale w tym wszystkim ciekawa jest jeszcze jedna sprawa.
Wszyscy w Warszawie handlują, ale ja handluję kokainą. To pewna różnica. Kokaina jest
czymś namacalnym, czymś, czego można dotknąć, czymś, co coś rzeczywiście zmienia,
przynajmniej na krótką chwilę. Kokaina jest prawdziwa. Jest czysta, biała, twarda, w dużych,
stugramowych kościach przypomina wypolerowane do białości kamienie. Pięści. Jest
prawdziwsza od złota i diamentów – kiedy ostatnio widziałeś sztabkę złota? Kokainę miałeś
w nosie w ostatni weekend
– Kiedy planujesz przestać być kurwą? – pytam.
– Za dziesięć lat? Jak będziesz miała trzydzieści cztery? Wtedy chcesz mieć co? Męża
i dzieci?
– Męża, który nie będzie zadawał ci żadnych pytań o tych wszystkich mężczyzn, którzy cię
dymali, a potem szaleli za tobą, chcieli zostawiać dla ciebie swoje przymarszczone żony, czyścić
do zera złote kredytówki, wszędzie cię zabierać, demolować dla ciebie wszystko, co udało im się
zbudować. Męża, który nie będzie zastanawiał się na głos, co robiłaś, gdy jeszcze miałaś świeżą
twarz i gdy cycki nie wisiały ci jak stare skarpety?
– Chcesz mieć dzieci? Ile? Dwójkę? Chcesz mieć dom pod Warszawą? Jeździć na obozy jogi,
wstrzykiwać sobie botoks do gęby, czytać poradniki, jak szczęśliwie żyć? Chodzić na kursy
gotowania pięciu przemian? Interesować się historią feminizmu? Mieć nowe przyjaciółki, które
gdy chlapną kilka butelek wina, zaczną rozmawiać o małych fiutach swoich mężów?
– Może nawet zwiększę twoje szanse na znalezienie takiego mężczyzny. Takiego
wspaniałomyślnego faceta. Oprócz pieniędzy musi mieć w sobie litość. Musi mieć w sobie coś
z filantropa – mówię
– Wiesz, co jest smutne w dzisiejszych czasach, gdy o nich myślę? – mówię. – Że kiedyś
bycie kurwą oznaczało różne rzeczy. To była przeważnie konieczność. Czasami była to broń
w walce ze światem. Teraz to po prostu zabawa.
– Dziewczyny takie jak ty bawią się w bycie kurwami, tak jak dzieci bawią się w chowanego
– mówię.
Nóż wchodzi w policzek, głęboko, na centymetr, tworząc bliznę aż do samego ucha, z jej
twarzy tryska krew, spływa jej po szyi, otwiera szeroko oczy, składam nóż, chowam go do
kieszeni.
Na tym kończę, chociaż powinienem ją wypatroszyć, poluzować ją jak kaczkę przed
pieczeniem.
Polecam."Niełatwy dzień" relacja komandosa sił specjalnych Navy Seal, które doprowadziły do śmierci Osamy Bin Ladena szturmem zdobył pierwsze miejsce listy bestsellerów „The New York Times’a”. Poprzednia książka Marka Owena przyciągała głównie za sprawą elitarnych, znanych z pierwszych stron gazet, misji, w których brał udział autor — żołnierz z trzynastoletnim stażem. "Zwykły bohater" to coś zupełnie innego: intymny rachunek sumienia i wspomnienia misji, które — choć nie trafiały na nagłówki — pomogły mu poznać prawdę zarówno o sobie samym, jak i o kolegach z jednostki, z którymi dzielił sukcesy i porażki.
„Chciałbym, aby 'Zwykły bohater' dostarczył czytelnikom to, czego brakuje w większości książek militarnych — wgląd w osobistą lekcję życia, jaką daje ciężar codziennej walki” — wyznaje Owen. —Historie, które przedstawiłem w nowej książce, są spuścizną moich kompanów oraz wszystkich, którzy służyli w jednostce SEALS, oddając swoje życie w walce o wolność. W naszych szeregach na stałe wpaja się, by być przykładem dla młodszych kolegów oraz przekazywać im wartości i doświadczenia, tak by pewnego dnia oni mogli podzielić się nimi z facetami, którzy z czasem dołączą do jednostki. Mam nadzieję, że właśnie to udało mi się przekazać”.
Zapierające dech w piersiach sceny akcji, dorównujące znanym z "Niełatwego dnia", oraz towarzyszące im opowieści z poligonu sprawiają, że "Zwykły bohater" dostarcza czytelnikowi elitarnego, dotychczas niedostępnego spojrzenia na treningi i wartości, które pozwoliły Owenowi oraz jego towarzyszom wykonywać zadania, o których stale donoszą największe media.
Wiedeń, czasy II wojny światowej. Na terenie ośrodka dla umysłowo chorych zostaje utworzony zakład opiekuńczo-wychowawczy, Spiegelgrund. Trafiają tam "wybrańcy" - dzieci i młodzież sprawiający tak zwane problemy wychowawcze. Ci, dotknięci najdotkliwszym kalectwem i najcięższymi chorobami, znikają za drzwiami pawilonów numer 15 i 17. Nieoficjalnie znajdują się tam również tacy, których obejmuje nazistowska akcja T4 - "eliminacji życia niewartego życia". Wśród nich jest Adrian Ziegler.
W Spiegelgrund obowiązują inne zasady. Poczucie nieustającego zagrożenia i regularnie zadawane cierpienia są codziennością, a zastrzyk z luminalu - podawany nieprzydatnym - to szczyt dobroci. O losie pacjentów decydują wyłącznie władze kliniki, a ich polecenia wykonuje między innymi siostra oddziałowa, Anna Katschenka.
Po latach, w piwnicach kliniki, zostają odnalezione słoje z formaliną. Ich zawartość w makabryczny sposób łączy się z wojenną historią ośrodka...